Największa impreza biegowa w
Polsce - taką zapowiedz przeczytałem 2
miesiące temu, nie pozostało mi zatem nic innego jak wziąć w niej udział. I tak bogatszy o 2 miesiące treningów i
kilometry w nogach przystąpiłem do morza czarnych koszul biegnących 10
kilometrowa pętlą ulicami Warszawy.
W
Warszawie aklimatyzowałem się już od piątku, niczym Gringo wśród dzikich
plemion, chłonąłem każdą chwilę spędzoną w mieście pełnym niesamowitych ludzi, których
zawsze chętnie odwiedzam. Sobota upłynęła na miłych spotkaniach i rozmowach o
zbliżającym się biegu. Jeżeli chodzi o aspekt sportowy to w zeszłym tygodniu
udało mi się po raz pierwszy złamać 50 minut na 10km stąd chciałem powtórzyć
ten wynik na oficjalnych zawodach.
Poranek
przed startem rozpocząłem od porcji american pancakes z syropem klonowym i chociaż
doradza się nie eksperymentować z niesprawdzonymi posiłkami przed startem, to
tym razem nie musiałem tego żałować. Później zaczęła się wyprawa w kierunku
startu. Nad ranem było dość chłodno ,
jednak 9 stopni nie powstrzymało mnie przed ubraniem krótkich spodenek, do tego
przyduża koszulka startowa i można było ruszyć w drogę. W tym miejscu mała
dygresja a propos zestawu startowego, którym jestem trochę zawiedziony, głownie
z racji trochę zawyżonej rozmiarówki, prosto z USA. Po tym biegu posłuży mi już
niestety jedynie do spania, bądź poczeka na „lepsze” czasy, gdy przytyje z 15
kg.
Na zdjęciu razem z Szymonem po odebraniu pakietów startowych w sobotnie popołudnie
O 10 spotkałem się ze znajomymi i szybki krokiem, chwilami truchtem dobiłem
po 30 minutach w okolice mety. Im bliżej startu i Agrykoli tym więcej biegaczy,
maszerujących i kibiców żegnających swoich bohaterów. Wyglądało to bardzo
pozytywnie. Jako, że poznaniacy muszą
trzymać się razem to umówiłem się z Szymonem oraz Zosią z Kobiety Biegają w
okolicach startu.
Do ostatniej chwili pozostałem wierny barwom klubowym ;) ( w trakcie biegu było wszyscy byli zobowiązani do używania koszulek startowych, pod groźbą dyskwalifikacji)
Tłum napierał i ostatecznie po burzliwych poszukiwaniach
udało się odnaleźć i w odległości 7000 ludzi od linii startu oczekiwaliśmy na
wsteczne odliczanie. Dostałem naklejkę „ biegnę dla Prawej”, które przykleiliśmy
sobie na plecach. Niestety ciągły ruch sprawił, że bardzo szybko cała ulica
była usiana nalepkami, które potem przyklejały się do butów. Rzecz nad która
bardzo ubolewam to to, że organizatorzy przewidzieli jedynie 2 strefy startowe,
jedna dla Vipow, 300 czy 500 osób, oraz druga 11500 pozostałych( jak się
później okazało, mogłem być w tej pierwszej, niestety było już po biegu)
.
Po około 5 minutach od komendy – START – przekroczyliśmy linie startu i
rozpoczął się bieg. Pierwsze dwa kilometry były bardzo męczące, nie ze względu
na trudny teren czy warunki do biegania, gdyż te były idealne, lecz z powodu
tłumu osób do wyprzedzenia. Ciągłe przyspieszenia i gwałtowne hamowania, przebieganie z lewej
na prawą nie ułatwiały złapania dobrego tempa biegu. Mniej więcej kolo 3 km
zaczęło robić się luźniej i wtedy rozdzieliliśmy się z Zosia i każde ruszyło we
własnym rytmie. Pomiędzy 4 a 5 kilometrze czekała jedyna trudność na trasie –
podbieg ulicą Belwederską. Dobre 300 metrów o całkiem solidnym nachyleniu dało
we znaki wielu biegaczom. Chwilę później
wodopój, z którego nie skorzystałem, bo było mi szkoda czasu i już półmetek za
nami. Od tego miejsca trasa była bardzo przyjemna, cały czas delikatnie z
górki, aż do kulminacji i długiego zbiegu ulicą Książęcą. Potem dwa zakręty i
już meta ;) Mimo początkowych trudności udało się poprawić życiówkę podczas oficjalnych
zawodów – 49.14.
Bardzo fajny feature, udostępniony przez Nike, można porównać swoje osiągnięcia z całego biegu na tle innych zawodników, średniej płci, wieku etc. Lubie takie zabawy. Szczegółów szukajcie na profilu Biegnij Warszawo na facebooku.
Sił było jeszcze trochę, więc pozwoliłem sobie ujawnić to co
kryje w sobie i na metę wbiegłem w koszulce NR, którą miałem schowana pod
oficjalna biegową ;) Co możecie zobaczyć na filmiku poniżej – w prawym górnym
rogu od 11min50s.
Po biegu jeszcze pamiątkowa fotka, wykonana przez fotografa Nike’a, która jak
się okazało wylądowała na pierwszej stronie poniedziałkowego wydania gazety
METRO w Warszawie ;) Taki miły akcent na
koniec wyprawy do Warszawy.
Niestety z racji tysięcy osób w okolicach mety wysiadł nadajnik sieci
komórkowej i cieżko było się znaleźć na mecie, no ale to już nie wina
organizatorów.
Podsumowanie:
Biegnij Warszawo, to na pewno impreza na której warto być i jak tylko będę mógł
pojawię się na niej ponownie za rok.
Plusy:
- ilość uczestników
-przyjemna szybka trasa, sprzyjająca rekordom
-ładny medal
-ładna koszulka ( o ile ktoś trafił z rozmiarem)
Minusy:
-słabe oznakowanie w okolicach biegu i na mecie. Jako osoba przyjezdna
zgubiłbym się kilka razy gdyby nie pytanie o drogę ( męskie ego ucierpiało)
oraz Google maps w komórce.
-strefy na starcie, a raczej ich brak( co jest frustrujące
zarówno dla wymijających jak i dla wymijanych)
-detal, szerokość mat, mierzących czas na poszczególnych
kilometrach. Były zawsze tak o dobre 2 metry węższe niż szerokość ulicy.
Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale jak na bieg w
ścisłym centrum miasta, to kibiców nie było, aż tak wielu, a szkoda bo pogoda
całkiem dopisała, a rzadko kiedy ( a właściwie nigdy) można zobaczyć tylu
biegaczy na raz w Polsce. BW oficjalnie jest największą imprezą biegową, bieg w
tym roku ukończyło prawie 10 000 biegaczy!
Optymistyczna wiadomość na koniec – podczas powrotu do domu, jeszcze w stroju
biegowym usłyszałem od pana który mnie mijał soczyste – „debile”. Cóż, bywa i
tak ;)
Za rok liczę na podobną zabawę, jeszcze więcej kibiców i tym razem nie popełnię
błędu przy wyborze rozmiaru koszulki ;)
Ps. To moja pierwsze relacja, więc proszę o wyrozumiałość ;)
Niedlugo swoimi wrażeniami z Biegu podzieli się Szymon, a także Marcin, który biegł w niedziele 10 km w Rakoniewicach i zrobił tam świetny czas ;)