24 marca odbył się największy w
Polsce bieg na dystansie 21,097km - 8. Półmaraton Warszawski.
Z oficjalnych
informacji wiadomo, że ukończyło go 10 074 biegaczy, w tym 1892 kobiety.
Oczywiście nie mogło zabraknąć tam reprezentacji Night Runners! W składzie:
Monika, Dominik, Mikołaj i ja w sobotnie popołudnie wyruszyliśmy w stronę
Warszawy.
Dla każdego z nas bieg ten
miał być wyjątkowy. Zarówno Monika jak i Dominik debiutowali w półmaratonie.
Mikołaj planował pobicie swojej dotychczasowej życiówki (02:03:16) z
listopadowego półmaratonu w Kościanie. Natomiast ja również debiutowałam, tym
razem jednak w nieco innej roli- biegłam jako pacemaker na czas 02:10:00.
Chwilę przed 18.00 dotarliśmy na
miejsce i prosto z dworca udaliśmy się w stronę Pałacu Kultury, gdzie należało
odebrać pakiety startowe. Standardowo obejmowały one: numer startowy, agrafki, chip,
izotonik, bawełnianą (!) koszulkę i mnóstwo ulotek. Pierwszy raz zdarzyło się, że koszulka była na
mnie za mała. Zazwyczaj S-ka w wersji unisex służyła jako koszula do spania.
Tym razem będę miała prezent dla bratanka
J
Ku naszemu zaskoczeniu wydawanie
pakietów przebiegało sprawnie i bez kolejek. Oczywiście rundki po stoiskach
biegowych nie mogliśmy sobie odmówić J Jedyną, nieco
mniej pozytywną wiadomością dla mnie było to, że skończyły się opaski z
międzyczasami na 02:10:00. Także pozostało przerobić czasy z 02:00:00. Może to
mało profesjonalnie no ale jakoś trzeba sobie radzić.
|
Gotowa do boju |
Nocowaliśmy na sali gimnastycznej
w Szkole Podstawowej. Warunki były kameralne ponieważ przyjechaliśmy stosunkowo
późno i przydzielono nas do drugiej
lokalizacji, gdzie limit miejsc nie został wyczerpany. Na dobry sen jeszcze
mały spacer po okolicy i pełni wątpliwości co do dnia jutrzejszego, położyliśmy
się spać.
Poranek przywitał nas lekko
sypiącym śniegiem i kilkustopniowym mrozem. No cóż, jeszcze klika tygodni temu
byłam pewna, że pobiegnę „na krótko” i nie będę musiała zastanawiać się czy
dwie warstwy odzieży na pewno wystarczą. Ale jak to się mówi-nie ma złej
pogody, są tylko nieodpowiednio ubrani biegacze.
Start półmaratonu planowany był
na godzinę 10.00. Wcześniej miała odbyć się zbiórka pacemakerów. Musiałam
odebrać wszystkie zajęcze atrybuty tj.
koszulkę, tablice z wypisanym czasem na jaki biegnę, informacyjną kartę, która
została przypięta na plecy oraz słynne baloniki. Z pomocą Moniki wszystko
przywiązałam i przypięłam tam, gdzie należało i ruszyłyśmy w stronę Mostu
Poniatowskiego. Co ciekawe, wystarczyło przypiąć baloniki i już słyszałam miłe
komentarze: „to ja będę biegł za panią Asią” J Myślę, że
budziłam wśród pozostałych biegaczy lekkie zdziwienie. W końcu na około 23
pacemakerów były tylko 2 kobiety!
15 minut przed startem wraz z
Moniką, Pawłem (z warszawskiej sekcji Night Runners) oraz innymi biegaczami
celującymi w 02:10:00, zajęliśmy miejsce w wydzielonej strefie. Mikołaj i Dominik już dawno zniknęli z naszego
pola widzenia, krążyli gdzieś w strefie 01:45:00.
Podczas oczekiwania na start
zdążyłam zamienić pierwsze słowa ze współtowarzyszami najbliższych kilometrów. Jak się okazało większość z nich to debiutanci. Także tym bardziej poczułam
powagę sytuacji. Doskonale pamiętałam swój debiut półmaratoński i związane z
nim obawy i wątpliwości. Punkt 10.00 rozległ
się strzał i start. I wyszło słońce! Moja grupa wyruszyła dopiero około 10.08.
Organizator wprowadził, moim zdaniem, dobre rozwiązanie tj. poszczególne strefy
czasowe były puszczane naprzemiennie, z dwóch pasów.
Pomysł bardzo fajny, pomógł uniknąć dzikich tłumów, które ruszają w tej samej
sekundzie. Jednym minusem, jak się później okazało, było to, że pomieszała się
trochę kolejność startów poszczególnych stref. I tym samym na około 7 km miała
miejsce nieco stresująca dla mnie sytuacja- baloniki na czas 2:00:00 zaczęły
wyprzedzać 02:10:00. Wpadłam w mały popłoch, że trzymamy za szybkie tempo. Rzut
oka na zegarek, synchronizacja z pozostałymi biegaczami i wiedziałam już, że
jest ok. J Dodam, że kilkanaście minut po starcie Monika
i Paweł ruszyli żwawym krokiem do przodu, zostawiając daleko w tyle baloniki
02:10:00 J
Sam bieg, do około 14km upłynął na rozmowach, co chwilę
ktoś podbiegał, zagadywał, opowiadał o swojej biegowej przygodzie. W między
czasie zdążyliśmy odśpiewać „sto lat” dla jednej z biegnących dziewczyn,
troszkę pokrzyczeliśmy i pohałasowaliśmy. Prawdziwa walka rozpoczęła się na
15km-na ulicy Belwederskiej czekał nas zabójczy podbieg. Na tym odcinku dotarło
do mnie, że zabawa się skończyła. Na
twarzach biegaczy było widać spore zmęczenie, słyszałam przyspieszone oddechy,
zrobiło się jakoś ciszej. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego co czują.
Wiedziałam też, że proste i na pozór banalne słowa są im w tej chwili
potrzebne. Co jakiś czas odwracałam się, krzyczałam. Nawet do końca nie wiem
co... że dadzą radę, to jest ich dzień,
że są wspaniali, że to już ostatnie km, że robią to dla siebie.
Namawiałam aby wyobrazili sobie jak dumnie wbiegają na metę. To wszystko to
była chwila, emocje. Niezwykły dla mnie
był 19-20km. Ci, którzy mieli jeszcze energię zostawiali naszą grupę i
biegi co sił w nogach do przodu. Od kilku osób usłyszałam „ dzięki, pomogłaś
nam na tych ostatnich km, spróbujemy urwać jeszcze te kilka sekund”. Wówczas to
ja dostawałam skrzydeł J
Pamiętam jedną dziewczynę, dosłownie jakieś 100 metrów przed oznaczeniem 20km z
wielkim bólem w głosie spytała czy daleko jeszcze. Chyba nie była świadoma, że
to już niewiele ponad km do mety. Kiedy usłyszała o tym a za chwilę minęła
20km, zobaczyłam nadzieję w jej oczach.
|
Asia z Pawłem na mecie |
Ostatnie kilkadziesiąt metrów na
błoniach Stadionu Narodowego to był już prawdziwy szał. Kibice wiwatowali, bili
brawa… a ja kilkanaście metrów przed samą metą zwolniłam. Pierwszy raz nie
zależało mi na jej przebiegnięciu. To był moment na ostatni doping.
Uściski, gratulacje i podziękowania
na mecie upewniły mnie w tym, że warto było. I choćbym miała dodać motywacji
kilku osobom na te 10 000, satysfakcja jest ogromna.
Ostatecznie 8. Półmaraton
Warszawski zakończyłam z czasem brutto 02:18:51, czas netto 02:10:58. Może nie
udało mi się wstrzelić idealnie w 02:10:00 ale biorę poprawkę ze względu na te
ostatnie metry przed metą. Podsumowując,
z mojego debiutu w roli pacemakera
jestem bardzo zadowolona. Po biegu dotarło do mnie kilka opinii i nieskromnie
powiem, że chyba jakoś dałam radę J Jeśli ktoś z Was będzie miał możliwość sprawdzenia
się w tej roli, polecam. Bieganie tak bardzo łączy ludzi. Fajnie jest zrobić
coś dla innych i nie zawsze bić się o wynik i każdą sekundę na mecie.
Chciałabym jeszcze raz pogratulować świetnych wyników
jakie osiągnęła ekipa Night Runners:
Dominik dzielnie przetrwał wielki
kryzys na 13 km i debiutował(!) z czasem 01:44:11.
Mikołaj pomimo biegu po
tygodniowej chorobie poprawił swoją życiówkę o przeszło 15 min, wbiegł na metę
z czasem 01:46:45.
|
Mikołaj, Marta, Asia , Monika oraz Dominik |
Monika, jak się okazało,
niepotrzebnie tak bardzo obawiała się debiutu, osiągnęła świetny wynik 02:01:36.
Paweł, również debiutując, wpadł
na metę z czasem 02:10:24.
Beata aka Betty - 1.59.02 oraz Marta 2.09.22
W Warszawie wystartował też Rafał z Night Runners biegających w Płocku, jednak w gąszczu ludzi nie udało się natrafić na siebie. Rafał ukończył bieg z czasem 1.57.05
Dzięki za fajnie spędzony, wesoły weekend biegowy!!
ps. Dominik był tak uradowany, że podobno całą drogę do Poznania przejechał z rękoma w górze
autor: Joanna Kniat