W miniony weekend odbył się Orlen Warsaw Marathon, zawody biegowe, które pojawiły się w biegowym kalendarzu w tym roku po raz pierwszy. W trzech biegach udział wzięło w sumie 28 000 biegaczy ! Do Warszawy pojechała także reprezentacja Night Runners ze Stachem na czele - w sumie ośmioro biegaczy, oprócz Stacha, byli to: Ela, Piotr, Damian,Michał, Marcin,Łukasz oraz Wiesław. Zapraszam do prześledzenia trasy biegu oczami T1000.
Z dokładnością atomowej
sekundy czyli „2-ka” w mojej głowie w 3 aktach.
I
akt
odbył się w październiku 2012 nieudaną ułańską szarżą na barierę 3h na
Maratonie w Poznaniu. To było tzw. „rozpoznanie walką” po której myśl była
jedna – Stary, jeszcze trochę kaszy musisz zjeść…
II
akt
2013r.
Po różnych perturbacjach w
stylu „a może Dębno, a może Łódź, a może Warszawa” wybór padł na Orlen Warsaw
Maraton. Dobry termin (przedłużająca się zima dawała nadzieję na niską
temperaturę) i ranga Mistrzostw Polski przesądziły sprawę…
Przygotowania były ciężkie
choć bez specjalnego planu. Właściwie żadnego planu sensu stricte J Biegam na czuja, słuchając
organizmu, trzymając się ogólnych zasad popartych uwarunkowaniami życiowymi
(praca itp.) i klimatycznymi (długie wybiegania w weekend kiedy jasno).
Od 01.12.2012 do czasu
startu (21.04.2013r.) zaliczone ponad 1300km, kilka 30-tek i kilka (dosłownie
podbiegów i interwałów). Generalnie baza to objętość czasami robiona szybciej w
formie biegów z narastającą prędkością.
III
akt
Warszawa. Dzień startu.
Piękna pogoda. 7 stopni, żadnej chmurki, wiatr 16-18km/h (prognozy co do wiatru
dawały do myślenia)
Z kolegą Sylwkiem na start
udaliśmy się piechotką (niecałe 2 km od hotelu – polecam Ibis Bugdet Hotel,
szczegóły na priv). Tłum ludzi, spotkanie ze znajomymi, przebieranko, banan do
pieca, depozyt, strzała w boksy.
Wiary dużo. Obok, za
barierkami ludzie na bieg na 10 km. Brak balonów na 3h…
U góry oficjele, przemowy,
kamery, prezes Orlenu (wiedzieliście że to ekstra sportowiec za „młodego” ?) To
dużo wyjaśnia… Atmosfera wspaniała… Minuta ciszy – Boston…
W sumie bez specjalnych
nerwów. Testy i wyniki wiosennych biegów dawały nadzieję że jak pójdę „w trupa”
i będzie tzw. Dzień Konia to możliwy jest wynik 2.49.XX ale szczerze – nie
czułem tego…
START – pooooooszliiii !
(dla
nie wtajemniczonych – na złamanie 3h potrzebne jest przelotowe tempo 4.15/km)
Nastawiłem Garmina na pace
<2.50 ale tylko po to żeby mieć punkt odniesienia a w głowie zapamiętałem
rozpiskę tempa na 2.52 (ze strony http://feelrace.com/)
ale szybko okazało się, że o to będzie ciężko.
Na początku, pierwsze
kilometry „tępe” (4.30-4.20/km) bo „na zimno”, bo z rozwagą, bo gęsto ludzi, bo
się nie chciało, bo ładne widoki na Warszawę czyli ciapu, ciapu :)
Coś tam od 4km miałem
zmienić tempo na 4.07 ale bla, bla, bla… fajnie się biegnie to docisnę później :)
Stare Miasto, żegnam się z
Tomkiem Banachem, moim guru biegowym (nie dał się namówić na „głębsze” zejście
poniżej 3h) i robię 6-ty km po 4.05 ale zaraz potem, na Krakowskim Przedmieściu
niespodzianka ! Z przeciwka (przedzieleni jesteśmy tylko barierką) lecą Ci z 10
km ! Najpierw elita, potem więcej „białych” (a wygrał Polak !), potem Justyna
Kowalczyk (po naszej stronie przetaczająca się ściana dopingowego wrzasku dla
niej), potem kumpel krzyczący „Stachu dawaj” czyli obustronne okrzyki, oklaski,
doping i przybijanie piątek z obcymi ludźmi.
Po zbiegu ul Tamka żegnamy
zasadniczo Śródmieście zmierzamy długimi prostymi na południe Stolicy.
8 i 9 km idą dobrze po
4.03-4.07. Specjalne pozdrowienia dla pięknej dziewczyny z jabłkiem ! Skraść
takiej całusa to by było coś ! Czy stać mnie było na 5 sek. straty ? Dowiecie
się za 50 lat jak zostaną odtajnione archiwa ;)
Zaraz potem zaczynają się „schody”
Wiatr…
Słońce…
Długie proste…
Brak dużej grupy gdzie można
by odpocząć…
Kolejne „kaemy” w przedziale
4.10-4.18 zamiast 4.05 – 4.07….
Zaczyna się przechodzenie do
przodu od grupki do grupki. Samemu albo po 2-3 osoby. Na 15-tym „śniadanko”
czyli pierwszy z żeli. Bufety dobrze zaopatrzone (wolontariat super !) ale
korzystam tylko z wody do popicia żelu i zmoczenia gąbki do przemycia twarzy z
soli.
Zawiązują się krótkotrwałe
znajomości w stylu „ile zrobiłeś na połówce?”, „na ile lecisz ? na 3h a ty, ja
też” – ok ale patrzę że ciut za wolno to dokręcam do kolejnej grupki. Dobiegam,
łapię oddech, pytanko „na ile lecicie ? na 3h…,” aha… patrzę na gps – tempo
4.17, za wolno jak na 3h zbieramy się we trzech i do przodu…
„Miejscowy” mówi, że jak
wybiegniemy za miasto to będzie jeszcze gorzej z wiatrem i że trzeba dojść
większą grupę bo nas ten wiatr zabije. No to mówię panowie: jak w kolarstwie –
jeden do przodu, reszta się chowa i lecimy „po zmianach” do przodu.
Tempo skacze miejscami do
3.53 (a trzeba Wam wiedzieć, że nadrobienie 70-100 m różnicy może zająć 2-3
km), dochodzimy kogoś (17-ty km po 4.02) i znowu to samo „na ile ? na 3h…” Oni
też na 3 h ? WTF ?! Tyle grup na 3 h w odstępie tylu km i wszystkie biegną za
wolno :)
Trzeba rzeźbić swoje…
19km – 4.18
22km – 4.06
Czyli (przepraszam za
wyrażenie) - rozjebka tempowa…
Wiatr momentami wgniata na
4.30. Pierwsi ludzie na poboczu ze skurczami, Myślę sobie cholera przykro mi –
mają daleko jeszcze „do domu”…
Ul. Podgrzybków – krótki ale
mega sztywny podbieg. Biegowy kolega rzuca „fuckami” 100m dalej, już na płaskim
– dopiero wtedy jego nogi poczuły te % sprzed kilkudziesięciu sekund. Pace za
25km pokazał 4.27 (ałaaa - grubo za wolno)
Żel. Popita.
Jesteśmy chyba na Ursynowie.
Jakieś osiedle, ludzie krzyczą, myślę sobie „zapamiętaj coś z trasy, coś
ludziom opowiesz potem” ale nic z tego. Krajobraz się przewija, ktoś kuleje,
słońce świeci, widzę po Garminku że mam zapas niecałych 4 min do 3h.
26 km coś zaczynać łaskotać
w podeszwę stopy…
Kolega obok opowiada że
debiutuje i chce na 2.55. Połówkę w Waw pobiegł na 1:24 ale ani razu nic
powyżej 30 km. No bracie…
Km 28-31 poniżej 4.15. Wiem,
że mam jeszcze zapas na zegarze ale w tym miejscu miało być już progresywnie po
4.05-4.03. Pojawia się pierwsza myśl, że jak wjedzie „ściana” to wszystko
zawiśnie na włosku…
Stopa już nie łaskocze. Już
pali. „Może i dałeś wazeliny ale nowe skarpetki przetestowałeś tylko na połówce
! Ty debilu ! Ale zaraz… lewa stopa OK. To może nie skarpetki ?”
Chyba prawy but za luźno
zawiązany i stopa za bardzo lata na linii przód-tył…
…
Czasami ktoś pyta „o czym
myślisz jak biegniesz tak długo ?” i z reguły mam z tym problem. Ludzie pewnie
oczekują wzniosłych odpowiedzi, że o religii,
konstruktywnym rozwiązywaniu problemów w pracy albo że o kinematografii
gruzińskiej czy też o tym kto ma rację w konflikcie izraelsko-palestyńskim. No
bywa i tak ale jak Cię stopa napierd… to myślisz tylko o tym czy ci krew nie
zachlasta nowych butów ;) ewentualnie czy stoperan będzie działał do mety czy
będzie potrzebny pit-stop w tojtoju ;)
Czuję że coś mokro na tej
stopie, oglądam się – nie, to chyba jeszcze nie krew bo asfalt nie jest
czerwony. Muszę stanąć i „przelogować” wiązanie buta na „ciaśniej”. Aleja Ken –
32 km. Pace 4.32.
Jak to było ? Asocjacja bólu
? Może dysocjacja ? W dupę z tym – „jak przyśpieszę to krócej będę cierpiał”.
Logiczne nie ? :)
Spinam pośladki i od 33 km
trzymam się (w ogólności) tempa 4.10. Zaczynam już tylko wyprzedzać (do samej
mety „pękło ponad 60 osób”) Ul. Puławska – prosta po horyzont. 35km – żel…
Skręt prawo, lewo, wbiegamy
na AL. Ujazdowskie i znowu prosta (kurrrrr…) Długie proste miażdżą, zwłaszcza
jak się biegnie samemu, pod wiatr i jest to końcówka maratonu…
Stopa napier…, czuję że tam
niezły bajzel jest :)
W oddali rondo z palmą – znam
je z półmaratonu, to już niedaleko. Jak mawiają alpniści „podświadomie czuję
bliskość szczytu”. Wyprzedzam kolejne osoby. Nikt nie nawiązuje walki. Po 38 km
to już każdy ma swój Everest…
Od palmy znowu długa prosta
do Wisły przez Most Poniatowskiego. Słynna „ściana maratońska” tym razem nie przychodzi ! (nie myślałem, że
to możliwe) Dziękuję sobie za te wszystkie wyjścia w zimę, mróz i słotę (wtedy
kiedy najmniej się chciało), bo niechybnie dzięki nim trzymam fason.
W głowie słowa Muhammada Ali - I’m gonna show you how great I am !
40-ty km poszedł po 4.09, na
macie czas ogólny 2:49:40 – ścisnęło mnie w gardle. Już wiem że mi nikt nie
odbierze tego „dwa pięćdziesiąt coś”
41km – 4.03
42km – 3.53 :)
Obiegamy Stadion Narodowy
już drogą wyznaczoną linią ogrodzeń.
Ostatnie kilkaset metrów to
już wisienka na torcie. Po bokach kibice wiszący na barierkach. Ciągle macham,
zagrzewam do dopingu J
Jest też żółta koszulka ! Na Night Runners’ów zawsze można liczyć. Słońce.
Telebim. Wielki zegar z uciekającymi sekundami. Jest pięknie jak we śnie.
Jeszcze 50 kroków, jeszcze 10…
Jest !
Stop !
2:58:XX
Lala lala:)
A jednak się nie poryczałem
;)
Opis odczuć związanych z
masowaniem obu nóg naraz przez dwie masażystki pominę ze względu na brak
miejsca ;) Powiem tylko, że warto szybko biegać żeby się wbić bez kolejki na
masaż na mecie !
Jeszcze coś dla tych co
lubią liczby: średnie tętno 157, max 184.
P.S. Specjalne podziękowania
dla wszystkich którzy mi dopingowali, wspierali, wierzyli we mnie i w ogóle, w ogóle. Nie
sposób Was wszystkich wymienić ani uściskać ale wierzcie mi – czułem to i
niosło mnie to :)
To był dobry dzień :)
Jeśli chcesz biegać, przebiegnij kilometr…
Jeśli chcesz zmienić swoje życie, przebiegnij
maraton.
Emil Zatopek
I tego Wam wszystkim życzę ;)
Wasz T-1000