1/2 IRONMAN - Poznań Triathlon 2013 - Heart of Courage :)

Mimo że od startu minęły już prawie dwa tygodnie to nadal ciężko mi zebrać wszystkie myśli związane z moim debiutem w triathlonie, szczególnie że jeszcze tydzień przed miałem w nim nie startować.. Historia mojego startu w triathlonie jest dość długa i do samego końca zastanawiałem się czy zakończy się happy endem... Na szczęście udało mi się osiągnąć cel, a drogę do jego osiągnięcia opiszę Wam w kolejnych akapitach :)
Pierwsze myśli o starcie w triathlonie pojawiły się w listopadzie ubiegłego roku po tym jak się dowiedziałem od kolegi z pracy o organizowanym w Poznaniu triathlonie. Byłem jeszcze w miarę świeżo po debiucie maratońskim i zastanawiałem się nad kolejnymi wyzwaniami, a start w triathlonie wydawał się idealnym kolejnym dużym celem do zrealizowania. W sumie to nawet dużo się nie zastanawiałem nad dystansem - zapisałem się od razu na dystans długi, gdyż liczyłem że dzięki wytrzymałości uda mi się go ukończyć z lepszym miejscem, niż w przypadku startu na krótszym dystansie. Jedynymi problemami były tylko i aż pływanie i rower - nigdy nie pływałem za dużo, a na rowerze nie jeździłem kilka dobrych lat. Do startu było ok. 10 miesięcy, więc wiedziałem że mam jeszcze dużo czasu, aby to nadrobić.
Pierwsze kroki treningowe
Przygotowania zacząłem od razu od mojej największej słabości z trzech dyscyplin - pływaniu. Pierwsze wizyty na basenie nie napawały optymizmem (kolejne również :P) - każda przepłynięta długość basenu wiązała się z dłuższym odpoczynkiem, a pokonanie w ciągu 50 minut jednego kilometra (z przerwami na złapanie oddechu) dawało trochę do myślenia pod kątem zmieszczenia się w limicie czasu (1g30m na przepłynięcie 1,9km). Nauki jednak nie szły do końca w las i do końca grudnia nauczyłem się pływać krytą żabką (albo żółwiem, bo tempo nie jest zabójcze). W styczniu próbowałem zacząć pływać kraulem, ale zbyt szybkie machanie nogami powodowało, że bardzo szybko się męczyłem i traciłem oddech. Najlepszym określeniem mojego pływania była krótka rozmowa po "naukach" pływania od kolegi pływającego dobrych kilka lat - na moje pytanie "czy będzie jakiś chleb z tej mąki" odpowiedział dyplomatycznie że do triathlonu zostało jeszcze dużo czasu :) Niestety moją przygodę z basenem zakończyłem w lutym - w jakiś dziwny sposób ubzdurałem sobie, że w ramach przygotowań do półmaratonu (główny cel na wiosnę) nie będę łączył innych sportów plus trochę weszło lenistwo ;) Kolejne wizyty na basenie miałem dopiero w maju...
Na takim rowerze byłoby bezpieczniej się przygotowywać ;)
Przygoda z rowerem też zaczęła się bardzo ciekawie :) Po wielu przemyśleniach zdecydowałem się na zakup roweru trekkingowego. Nie miałem żadnego roweru, a posiadanie wyłącznie kolarzówki trochę ograniczyłoby mi możliwości jeżdżenia. Rower zakupiłem pod koniec kwietnia z myślą o rozpoczęciu treningów w weekend majowy. Po wyjściu ze sklepu zamontowałem na kierownicy zegarek, ustawiłem tryb rowerowy i wyruszyłem w drogę do domu... Nie udało mi się przejechać 3km... Za dużo ułańskiej fantazji i za mało wyobraźni zakończyło się zablokowaniem przedniego koła w szyny tramwajowe i upadek przy prędkości 30km/h. Na szczęście zakończyło się bez większych obrażeń. Upadek nie zraził mnie w żaden sposób i już w kolejnym tygodniu pokonałem rekordowy na tamten moment dystans na mnie - 60km w trakcie jednej przejażdżki. Ze względu na kilka zaplanowanych wcześniej startów biegowych nie pojeździłem za dużo w maju, a kolejne dłuższe przejażdżki miałem dopiero na początku czerwca jak wybrałem się do Sierakowa, aby zobaczyć jak wygląda triathlon od kuchni. Droga na miejsce stanowiła dla mnie drobne męczarnie - nowy rekordowy dystans 75km dał mi dużo do myślenia, gdyż zaczynałem zauważać z jakim to się wiąże wysiłkiem. 

Wielu z Was czytających ten tekst kibicowało nam na trasie w Poznaniu, więc pewnie wiecie z jakim uczuciem obserwuje się startujących w zawodach triathlonowych. To samo uczucie uniesienia nosiło mnie podczas zawodów w Sierakowie, gdzie strasznie zazdrościłem znajomym, że nie jestem razem z nimi na trasie. Po zawodach czekała na mnie jednak droga powrotna do domu, która z drobnymi objazdami zakończyła się na 80km. Po powrocie do domu w głowie zaczęła mi kiełkować myśl czy jednak dobrze zrobiłem decydując się na tak szybki start w triathlonie. W głowie kołatały mi myśli o tym co byłoby dla mnie najlepszym rozwiązaniem biorąc pod uwagę wiosenne przeciążenie i nękającą mnie przez całą wiosnę kontuzję pasma oraz zbliżający się jesienny start w maratonie berlińskim. Po kilku dniach i rozmowach ze znajomymi zdecydowałem, że odpuszczam start w triathlonie w tym roku i po krótkim odpoczynku zabieram się za przygotowania do maratonu...

Decyzja o rezygnacji była dla mnie ciężka z jeszcze jednego powodu. W grudniu ubiegłego roku zmarł mój dziadek, który był moim największym kibicem - każdy przyjazd do domu po jakiś zawodach biegowych byłem odpytywany z wyniku oraz dziwiłem się trochę, że dziadek tak dobrze pamiętał kiedy i gdzie mam najbliższy start. Ostatnie moje wizyty przed śmiercią dopytywał mi się jak idą przygotowania do triathlonu. Wiedziałem, że dziadek jest dumny z osiąganych przeze mnie wyników i że dopingował moje kolejne wyzwanie. Po śmierci dziadka obiecałem sobie, że wystartuję i ukończę triathlon ku jego pamięci. Rezygnacja ze startu nie była lekka, ale czułem że muszę to zrobić aby ukończyć chociaż jeden z pozostałych celów na ten rok. Po tygodniu odpoczynku zabrałem się zatem za przygotowania do maratonu...

Tyle jeśli chodzi o przygotowania do triathlonu, a raczej ich brak. Przejdę zatem do tego jak to się stało, że jednak wystartowałem :)

Pierwsza myśl o starcie pojawiła się tydzień przed startem :) Wraz ze znajomymi udaliśmy się w sobotę nad jezioro do Lusowa. Po krótkim pływaniu i wylegiwaniu się na pomoście pomyślałem, że fajnie byłoby popłynąć na drugą stronę jeziora (pomysł wydawał mi się tym fajniejszy, że nigdy jeszcze tego nie zrobiłem). Nikt nie chciał ze mną płynąć, więc wszedłem do wody i żabką spokojnie popłynąłem w stronę drugiego brzegu. Było kilka myśli czy nie zawrócić, ale nie odpuściłem - po powrocie na pomost zacząłem się śmiać, że jednak chyba wystartuję w triathlonie ;) Dwa dni później dostałem maila z pytaniem czy nadal mam do sprzedaży pakiet (po wcześniejszej rezygnacji wystawiłem na forum biegowym informację o chęci odsprzedania pakietu startowego) i po krótkiej wymianie maili ucieszyłem się, że uda mi się chociaż pozbyć pakietu. Moja radość nie trwała jednak długo, gdyż następnego dnia niedoszły kupiec odpisał, że nie zauważył że to jest długi dystans i zrezygnował. Nie było już też możliwości przepisania pakietu na przyszły rok, więc zacząłem myśleć poważniej czy jednak nie wystartować. Ostateczną decyzję postanowiłem podjąć po próbie przepłynięcia całego dystansu na basenie bez zatrzymywania się. Odbijanie się od ściany do ściany moją nietechniczną żabką zajęło mi ok. 1g05m, co z dużym zapasem zapewniało zmieszczenie się w limicie i nadzieje, że nie ukończę pływania ostatni ;) Ostatnie dni przed startem poświęciłem na uzbrojenie roweru i przygotowaniem stroju triathlonowego.
fot. Tomasz Szwajkowski
O samym stroju chciałbym zostawić odrębny akapit. W środę po podjęciu decyzji o starcie przedzwoniłem do Marka i Tomka - właścicieli firmy Martombike z chęcią odkupienia od nich przekazanego wcześniej do przymierzenia stroju triathlonowego. Podczas rozmowy niezwykle ucieszyła mnie możliwość przygotowania dla mnie nowego stroju według własnej koncepcji :) Już wcześniej po głowie chodził mi pomysł na strój dla sekcji triathlonowej Night Runners (NighTri - kolejny długi temat ;)), a teraz była okazja aby to zrealizować. W czwartek rano pojawiłem się w ich firmie i po godzinie spędzonej z grafikiem wzór stroju był już gotowy :) Strój odbierałem dzień przed startem, więc pierwsza próba była już od razu bojowa. Jeśli chodzi o krój stroju to ma on wszystko to co przydatne - kombinezon dzięki gumowym opaskom na nogawkach nie przesuwa się po udzie i ogólnie podczas całego startu dobrze przylegał do ciała. Nie miałem żadnych obtarć i w żaden sposób nie czułem, żeby strój mi komplikował ruchy. Dodatkowym atutem stroju są kieszenie z tyłu na żele i batony z dodatkową zaślepką, aby podczas pływania woda nie wdzierała się do kieszeni i hamowała ruchy (niegroźne w moim przypadku). Wszystkim myślącym o starcie w triathlonie szczerze polecam stroje z Martombike - dzięki uprzejmości właścicieli z pewnością będziemy mogli mieć przygotowane podobne stroje na podstawie prototypu :)

Sobotni odbiór pakietu startowego i wstawienie roweru do strefy zmian przywoływało dużą radość ze zbliżającego się startu, a w powietrzu czuć było atmosferę zbliżającego się święta. Nockę udało się dobrze przespać, a po śniadaniu i spakowaniu pozostałych rzeczy udałem się ze znajomymi na Maltę, która miała ugościć w niedzielny poranek ponad 1300 kandydatów na ludzi z żelaza. Ostatnie minuty oczekiwania na start, występ grupy Żelaźni, start zawodników na dystansie krótkim dawały dużą ekscytację z nadchodzącej przygody. Jedyny stres jaki doświadczyłem tego dnia był w wodzie na krótko przed startem - oczekiwanie w wodzie na początek zawodów wprowadziło na chwilę odrobinę niepewności. Wszelkie złe myśli minęły jednak po usłyszeniu pierwszych nut Heart of Courage - wiedziałem, że za chwilę wystrzeli armata i ruszymy ku przygodzie :)

Zgodnie z oczekiwaniami cała stawka startujących triathlonistów szybko odpłynęła w siną dal i praktycznie się czułem jakbym sam płynął w Malcie. Czasami widziałem w bliższej lub dalszej odległości biały czepek, ale miałem przeczucie, że płynę ostatni. Pływanie z całości triathlonu było chyba najgorszym etapem ze wszystkich ze względu na to, że przez cały czas byłem pozostawiony sam ze sobą - nikogo nie widziałem i nie wiedziałem co się dookoła dzieje. Zastanawiałem się tylko czy nie jestem ostatni i płynąłem spokojnie do celu. Po nawrocie zdecydowałem się na płynięcie krytą żabką (na pierwszej połowie dystansu przerażała mnie trochę zerowa widoczność w zielonkawej wodzie). Ok. 300 metrów przed końcem zaczęły mi dokuczać skurcze w łydkach. Wychodząc z wody ucieszyły mnie trzy rzeczy - pierwsza, że ten etap miałem za sobą, druga, że nie byłem ostatni i trzecia, najważniejsza, okrzyki dopingujących Night Runners'ów, którzy zostali do końca czekając na mnie. Jeszcze raz wielkie dzięki - dużo to dla mnie znaczyło :) Z wody wyszedłem jako piąty od końca z czasem 1g02m - nowa życiówka ;)
Radość z wyjścia z wody :)
W strefie zmian nie spieszyłem się za bardzo - byłem jeszcze trochę skołowany po pływaniu (przez skurcze miałem trochę nogi z waty po wyjściu z wody), a nie chciałem zapomnieć nic z rzeczy do zabrania na rower. Po wejściu na rower skonsumowałem od razu baton energetyczny. Pomimo wiedzy o tym, że na rowerze powinno się jak najwięcej jeść to nie byłem na to do końca przygotowany i jedzenie było trochę na partyzanta - może się uda i nie będę głodny ;) Podejście to było błędem, o czym przekonałem się na kolejnym etapie. Z racji tego, że byłem praktycznie na szarym końcu to miałem do gonienia całą stawkę startujących. Od samego początku udawało mi się utrzymywać prędkość ok. 30km/h i stopniowo wyprzedzałem kolejne osoby. Różnice czasowe pomiędzy kolejnymi osobami były dość spore i z dużą zazdrością spoglądałem na mijające mnie w drogę powrotną grupki szybszych zawodników - sam bliski widok przed sobą innych startujących pomaga w utrzymaniu dobrej prędkości. Jako że nie miałem takiego luksusu to cały czas goniłem stracony czas mocno prąc do przodu. Na drugim okrążeniu ok. 50-60km przyszedł kryzys - nie byłem w stanie dobić do prędkości 30km/h, a dodatkowo zniechęcający był ciągły deszcz i wiatr. W tym momencie sił dodały mi myśli, że jednak będę w stanie dotrzymać danej obietnicy ze startem w triathlonie oraz myśl o kibicujących znajomych, którzy stojąc w deszczu czekają m.in. na mnie. Dzięki temu udało mi się wrócić do właściwego rytmu i w równym tempie jechałem już do końca drugiego etapu, pełen nadziei przed zbliżającym się biegiem. Rower ukończyłem w czasie 3g04m wyprzedzając na trasie ok. 80 osób :)
Przed startem etapu rowerowego - pustki w strefie zmian ;)
Jednymi z treningów przygotowujących do startu w triathlonie są tzw. zakładki, czyli dwie następujące po sobie dyscypliny w ramach jednego treningu (najczęściej rower i bieg). Z racji braku większych przygotowań do startu nie udało mi się przygotować w tym zakresie, ale wiedziałem od znajomych, że na początku biegu trzeba uważać ze zbyt szybkim tempem - mięśnie po rowerze są na takich obrotach, że pomimo luzu w nogach biegnie się znacznie szybciej niż się wydaje. Ze strefy wybiegłem lekkim krokiem starając się trochę przyhamować szybkie tempo (po starcie miałem tempo ok. 3:30), a zaraz po pierwszym zakręcie czekała na mnie miła niespodzianka - duża grupka głośnych, kibicujących Night Runners, do których podbiegłem przybić piątki :) Pierwsze okrążenie wokół Malty pokonałem w dobrym tempie (średnia ok 4:30), ale zaraz na początku drugiego okrążenia dopadł mnie kryzys. Brak odpowiedniego odżywiania na rowerze zrobił swoje i czułem jak odcina mi się dopływ paliwa do mięśni. Każdy kolejny kilometr był coraz wolniejszy, a każdą strefę żywieniową okupowałem jak najdłużej, aby jak najwięcej zjeść. Dodatkowo na biegu swoje zaczęło robić słońce, które odbierało ochotę do biegu przy nagromadzonym wysiłku. Po trzech postojach żywieniowych udało mi się dojść do siebie i ostatnie dwa okrążenia pokonałem już spokojnym tempem ok. 5:30. Ostatnie metry przed metą były najradośniejszym momentem całych zawodów - wiedziałem, że udało mi się dokonać coś co jeszcze kilka dni wcześniej było jedynie odległym marzeniem oraz że udało mi się dotrzymać danego słowa. Bieg, pomimo słabego czasu (1g57m), okazał się nie najgorszym wynikiem w całej stawce (ok. 200 czas) i udało mi się na nim wyprzedzić kolejne 90 osób.
Ostatnie metry przed metą :)
Ostatecznie dystans 113km pokonałem w czasie 6 godzin 11 minut i 40 sekund, co dało mi 429 miejsce w gronie 600 osób, które ukończyły triathlon. Możecie się pewnie zastanawiać co się kręci w głowie przez taki długi czas. W moim przypadku niczym wielkim, poza jedną główną myślą - wyobrażenie ostatnich metrów przed metą. Ta myśl napędza mnie zawsze do osiągnięcia celu i tak było również tym razem - ostatnie metry pokonałem z ręką uniesioną w górę. Po wbiegnięciu na metę wiedziałem, że muszę również podziękować oczekującym kibicom - Wy też mieliście tego dnia swój triathlon płynąc, jadąc rowerem i biegnąc we własnych myślach. Wasze oczekiwanie na każdego ze startujących dawało każdemu z nas dodatkowe siły i za to chciałbym Wam kolejny raz podziękować. 
Pokłony dla kibiców :)
Jeśli chodzi o moje odczucia po triathlonie to dopiero w poniedziałek zaczęło do mnie docierać co udało się dokonać. Nie polecam jednak nikomu startowania w triathlonie bez przygotowania - można sobie wyrządzić więcej krzywdy, niż samej radości z ukończenia. Triathlon sam w sobie jest super wyzwaniem i daje dużo radości, ale nie ma co do niego startować z marszu. Przed startem wiedziałem, że jestem w formie dzięki przygotowaniom do maratonu, a sam start w triathlonie traktowałem wyłącznie w celu ukończenia. Sam wysiłek mogę porównać obecnie jedynie z maratonem i połówka Ironmana boli o wiele bardziej niż przebiegnięcie maratonu. Dodatkowo podczas samych zawodów schudłem ok. 2-3 kg, na szczęście odbyło się bez kontuzji i mogę dalej kontynuować przygotowania do maratonu. Miejcie to wszystko na uwadze przygotowując się do swojego debiutu. Ja wiem, że już nie powielę błędów z tego roku i do następnych zawodów przygotuję się odpowiednio :)

Tak jak pisałem na wstępie moja historia odnośnie triathlonu była długa. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłem i dobiliście do tego fragmentu ;) Nie umiem jednak pisać krótko, a poza tym miałem zbyt dużo myśli do podzielenia się w związku ze startem :) Życzę Wam również wielu pozytywnych myśli po swoich debiutach w triathlonie :)