Nigdy nie przypuszczałam, że do
biegania, a później nawet i triathlonu zmotywuje mnie... kontuzja!
Przez ostatnie 10 lat uprawiałam
różne sporty ekstremalne – capoeira, akrobatyka, snowboard, wakeboard...
Bieganie i rower nigdy mnie nie pociągały. Niestety, 25 lutego zeszłego roku
miałam wypadek na stoku. Przewróciłam się na snowboardzie, co spowodowało
zerwanie więzadeł kolanowych (tzw. „nieszczęśliwa triada”). Diagnoza była jak
wyrok, już wiedziałam, że czeka mnie rekonstrukcja oraz bardzo długa i ciężka
rehabilitacja. O sportach, które do tej pory uprawiałam musiałam na długi czas
zapomnieć.
Na przełomie czerwca i lipca (ok.
3 miesiące po rekonstrukcji) rehabilitant i lekarz pozwolili mi biegać. Była to
dla mnie niesamowita radość i urozmaicenie po długich, intensywnych i
monotonnych ćwiczeniach siłowo-rehabilitacyjnych. Zaczęłam od bardzo krótkich
marszobiegów (1÷2 km), z czasem trochę truchtu i w końcu bieg w tempie
6.40÷6.50 min/km, wciąż jednak kulejąc na lewą nogę…
Powrót do pozostałych sportów
miał nastąpić pod koniec roku. Niestety jednak, w październiku kolano zaczęło
chrzęścić i boleć przy dłuższych biegach czy ćwiczeniach… Musiałam
przystopować, a mój lekarz prowadzący zalecił mi kurację w postaci zastrzyków i
tabletek. Leczenie nie przynosiło żadnych efektów, w związku z czym w grudniu
podjął decyzję o kolejnym zabiegu. Biegałam wówczas sporadycznie (1÷2 razy w
tygodniu), by nie tracić formy, ale jednocześnie nie męczyć kolana. Byłam już
bardzo zniechęcona i sfrustrowana.
W grudniu mój brat oświadczył, że
startuje w triathlonie i zaczął mnie również namawiać. Z początku wydawało mi
się to w moim przypadku kompletnie bez sensu. Nie wiedziałam czy zdążę się
przygotować i kiedy w ogóle będę mogła zacząć treningi, a najwcześniejszy wolny
termin operacji finansowanej z NFZ wypadał dopiero w lutym. Pomyślałam jednak,
że nie mam już nic do stracenia i uiściłam opłatę startową, tym samym wpisując
się na listę startową dystansu 1/4 IRONMAN.
2 lutego zrobiłam ostatnie
dłuższe wybieganie, by już kolejnego dnia stawić się w szpitalu. Operację
kolana zaplanowaną miałam w tym samym dniu co mój kolega Rafał.
Co ciekawe, kilka miesięcy
później również udało mi się go namówić na udział w poznańskim triathlonie (1/2
IM).
Po wyjściu ze szpitala od razu
zaczęłam przygotowania. Zaraz po zdjęciu szwów udałam się na basen, który w
lutym odwiedzałam kilka razy w tygodniu. Pod koniec marca dostałam przyzwolenie
lekarza na bieganie oraz jazdę na rowerze. Musiałam zintensyfikować treningi,
ponieważ do triathlonu wcale nie zostało dużo czasu. Pewnego dnia brat
powiedział mi: „Aga... no trzeba to sobie powiedzieć wprost, biegasz za wolno!”
Uświadomił mi wówczas, że nogi mają jeszcze spory zapas, a zwiększenie tempa
siedzi jedynie w mojej głowie. Wzięłam to sobie do serca i zaczęłam
przyspieszać. Pierwszy raz od 20 lat wsiadłam też na rower i jak się okazało
przejechałam 20 km z tak niską prędkością, że zmieszczenie się w limicie czasu
wyznaczonym w triathlonie byłoby niemożliwe. Od tej pory starałam się w każdym
tygodniu robić minimum 3 treningi biegowe naprzemiennie z rowerem.
Pierwszy sprawdzian, triathlon w
Lusowie, odbył się 15 czerwca... Pomimo moich obaw udało mi się przespać całą
noc przed zawodami, by rankiem z bratem i kolegą Piotrem ruszyć do Lusowa. Po
przybyciu na miejsce obleciał mnie strach czy podołam. Limit czasowy na
pływanie (600 metrów) był dość ambitny – 15 minut. Do tego tuż przed startem okazało
się, że obowiązuje zakaz używania pianek... Należę raczej do zmarzlaków, więc
tym większe było zdenerwowanie. Weszłam do jeziora po kostki – woda była
przerażająco zimna! Rozejrzałam się wokół, spora część zawodników miała
profesjonalne stroje triathlonowe z orzełkiem oznaczające, że za chwilę będę
ścigać się z kadrą Polski....
Start następował z wody,
trzymając się pomostu. Ja siedziałam jednak na krawędzi, żeby nie marznąć już
na wstępie. Gwizdek! Ruszamy. 80 osób płynęło na bardzo małej przestrzeni, więc
łatwo sobie wyobrazić tą „kotłowaninę”. Szło mi całkiem nieźle – kraulem i
momentami żabką, gdy zwłaszcza na zakrętach robiło się zbyt ciasno. Pod koniec
ktoś chlapnął mi prosto w twarz jak brałam oddech, więc się zakrztusiłam i już
ostatnie 100 metrów płynęłam żabką z wynurzoną głową starając się uspokoić
oddech i nie kaszleć.
Dalej rower – jechałam na
górskim, szło mi średnio. Mnóstwo osób mnie wyprzedziło, brat i Piotr zrobili
mi „dubla”, ale ostatnia nie byłam ;) No i na koniec bieg, który już bez
większych przygód udało mi się skończyć.
Co najważniejsze,
zmieściłam się w limitach czasowych :) Ogromna satysfakcja i ogromne zmęczenie.
Po triathlonie w Lusowie
stwierdziłam, że zdecydowanie muszę poprawić jazdę na rowerze!
30 czerwca – Stęszewski Bieg
Przełajowy – mój debiut biegowy, który ukończyłam ze średnim tempem 5:32
min/km. Dla mnie to naprawdę duży sukces.
No i w końcu długo wyczekiwany
LOTTO POZnań* Triathlon! 3 sierpnia – odprawa oraz zdanie rowerów, następnie
nie do końca przespana noc, by wreszcie rano, o godz. 7:15 ponownie znaleźć się
w strefie zmian. Dietę stosowałam wg wskazówek brata – węglowodany, głównie
makarony już od piątku, w niedzielę rano tylko dwie kromki z dżemem i równo o
8:00 banan. Godzina 9:00, wystrzał z armaty i start z wody.
Wizja płynięcia 700 osób obok
siebie była dla mnie z początku przerażająca, ale jak się okazało wcale nie
było tak źle. Udało mi się pokonać dystans 950 metrów w całkiem niezłym czasie
– 24:11 – i z wody wychodziłam na 482. miejscu. Rower był dla mnie koszmarem.
Cały dystans lał deszcz, wbrew przewidywaniom meteorologów, zapowiadającym na
cały dzień przeogromny skwar i bezchmurne niebo.
Miałam wrażenie, że wszyscy mnie
wyprzedzili oraz że jadę dużo wolniej niż normalnie na treningach, gdzie
średnią prędkość osiągałam zwykle w okolicy 23÷24 km/h. Okazało się jednak, że
moja prędkość wynosiła ponad 25 km/h, co jest dla mnie ogromnym sukcesem tym
bardziej, że jechałam na rowerze górskim, a nie szosowym tak jak zdecydowana
większość zawodników… Bieganie poszło mi zdecydowanie najlepiej!
Wyprzedziłam ponad 60 osób i
zrobiłam życiówkę na 10 km – średnie tempo 5:26 min/km! Ogółem zajęłam 537.
miejsce w klasyfikacji generalnej, 47. wśród kobiet oraz 23. w swojej kategorii
wiekowej.
Cała przygoda z triathlonem była dla mnie ogromnym
przeżyciem, wysiłkiem, mnóstwem wyrzeczeń, cierpliwości, pracy i przyniosła mi
niespotykaną satysfakcję. Czy jeszcze kiedyś wystartuję? Tego nie wiem, ale
jedno jest pewne – nie przestanę
trenować. Póki co nadszedł czas na wakacje :)
autor: Agnieszka Putowska