Dwa słowa wstępu zanim przeczytacie historie Marcina. Gdy go poznałem dopiero zaczynał swoja przygodę z bieganiem, ale już wtedy bił od niego entuzjazm. Złapał biegowego bakcyla i tak go trzyma już dobre kilka(naście) miesięcy. Co gorsza wciągnął w to dziewczynę;) Musicie wiedzieć ( tu uwaga do zaczynających biegać), że z czasem wszyscy Wasi znajomi będą się dzielili na tych których namówiliście do biegania i takich, którzy jeszcze nie odkryli tego sposobu spędzania czasu;)
Wracając do Marcina. Mam nadzieje, że się nie obrazi gdy to napisze, ale zaczynał z nadwagą. Zresztą to bardzo często pierwszy czynnik motywacyjny. Budzicie się rano i patrzycie w lustro albo wchodzicie na wagę i mówicie sobie STOP. Marcinowi udało się być konsekwentnym. Biegał regularnie, trenował tak ciężko, że nie tylko schudł, lecz także przebiegł Maraton w Krakowie z czasem poniżej 4 godzin w debiucie. Tyle wstępu. Zapraszam do przeczytania poniższego tekstu autorstwa Kariny Jankowskiej.
Przed Wami Marcin Jurga.
Początki
- Zaczynałem biegać trzy lata temu. Od
kwietnia do września wybiegałem może raz na dwa tygodnie. Robiłem maksymalnie
po dwa kilometry i tylko raz przebiegłem pięć kilometrów. Stwierdziłem wówczas,
że to nie dla mnie – wspomina trudne początki. - Pamiętam jak dziś, był czerwiec. Szykowałem się na wesele znajomej,
spojrzałem w lustro i pomyślałem: ,,Jak ja wyglądam!?!’’. Mimo że regularnie ćwiczyłem i dwa razy w
tygodniu grałem w koszykówkę, byłem po prostu gruby. Postanowiłem więcej się
ruszać.
Od tego
zaczęła się prawdziwa przygoda z bieganiem. Początkowo nic nie wskazywało, że
przerodzi się to w coś poważniejszego - w życiową pasję. Z czasem jednak coraz
częściej i regularniej wybiegał z domu, pokonując coraz dłuższe odcinki. Nie
miał nawet specjalnych butów do biegania. Biegał więc w trampkach. Do tego
stosował dietę, która przyniosła spodziewane efekty i pozwalała mu biegać
jeszcze więcej. Najczęściej wybierał trasę przez Kurzą Górę, którą pokonywał
raz na dwa, trzy dni.
Krok do półmaratonu
Z każdym przebiegniętym
kilometrem i zgubionym kilogramem kondycję miał coraz lepszą. Wtedy wpadł na
pomysł, by wystartować w pierwszym półmaratonie.
- To było jakoś w sierpniu, a półmaraton w Kościanie był w listopadzie.
Kupiłem sobie wtedy lepsze buty i oddychający strój do biegania. Któregoś dnia
pomyślałem, że pobiegnę z Kościana do Nowego Dębca, wydawało mi się, że to
strasznie daleko, więc poprosiłem moją dziewczynę Monikę, żeby po mnie
podjechała. Nigdy przecież nie pokonałem kilkunastokilometrowego dystansu. W dobrym
czasie dotarłem na miejsce, biegłem spokojnym tempem, ale byłem wykończony
– przyznaje. Następnego dnia postanowił pobiec tę samą trasę do Nowego Dębca,
ale wydłużając ją o blisko 4-kilometrowy odcinek do Gryżyny. – Czułem się fatalnie, zmęczenie było
straszne, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa, mimo to chciałem więcej.
Chcąc się upewnić, czy jest w
stanie przebiec ponad 20-kilometrowy dystans, wyznaczył trasę z Sierakowa,
przez Szczodrowo, Kokorzyn, Czarkowo, Gryżynę do Racotu. Udało mu się bez kłopotów
pokonać 21-kilometrowy odcinek w czasie ponad 1:47:00. Cały ten czas biegał
praktycznie bez żadnej rozgrzewki czy ćwiczeń rozciągających.
W czasie półmaratonu złapała go
kolka, która trzymała aż do 8 km. Mimo to nie zrezygnował. Trasę ulicami
Kościana pokonał w czasie 1:46:45. Tym samym ustanowił swój pierwszy rekord
życiowy.
Kontuzje
To
nieodłączny element sportu. Pierwsza dopadła Marcina drugiego dnia Świąt Bożego
Narodzenia. Był akurat na 23-kilometrze biegu.
- Poczułem ból w nodze. Zrobiłem trzydniową
przerwę, ale nadal po przebiegnięciu pięciu, sześciu kilometrów bolało.
Postanowiłem iść do ortopedy, który stwierdził, że wszystko jest w porządku i
kazał odpoczywać – przytacza. – Poprawy
nie było, więc poszedłem do lekarza sportowego w Poznaniu, który orzekł, że mam
zapalenie ciała Hoffa, czyli więzadła właściwego rzepki, zapisał zastrzyki i
postraszył, że grozi mi artroskopia. Miałem wtedy przymusową pięciodniową
przerwę w bieganiu. Niestety, nadal było to samo. Znajoma poradziła mi, żebym
poszedł do zaprzyjaźnionego fizjoterapeuty. Dopiero on poradził mi, żebym przed
bieganiem porozciągał się i w ciągu sześciu dni ból ustąpił. Od tego momentu
zacząłem przywiązywać dużą wagę do ćwiczeń wzmacniających i rozciągających.
Kolejna
kontuzja przyplątała się w tym roku i to dwa tygodnie przed startem w
półmaratonie w Poznaniu. Tym razem pojawił się punktowy ból w kolanie. Okazało
się, że to stan zapalny. Mimo to, za zgodą lekarza, Marcin zdecydował się
wystartować. Choć ból towarzyszył mu przez całą trasę, przebiegł ją o 3 minuty
szybciej.
Zainwestował w skarpety dla
biegaczy, które pomagają lepiej krążyć krwi w łydkach i stopach, wzmacniające
opaski na uda, zegarek z GPS, który liczy tempo, przebiegnięte kilometry i
puls. Ostatnio także w specjalistyczne buty, w których planuje przebiec kolejne
tysiące kilometrów bez zbędnych obciążeń.
Trening czyni mistrza
Dziś kościaniak nie wyobraża sobie dnia bez
treningu. Liczy się ruch i ilość przebiegniętych kilometrów. Tylko w tym roku
przebiegł już ponad 1000 km. Codzienne bieganie tak weszło mu w krew, że nawet
kiepska pogoda i mróz nie jest w stanie go zniechęcić do wyjścia z domu.
Właśnie dzięki bieganiu jest
bardziej odporny i rzadziej choruje. Wszystkie treningi zamieszcza w serwisie
Endomondo, który umożliwia rejestrowanie wszystkich aktywności, porównywanie
wyników ze znajomymi i śledzenie postępów.
- Podczas treningów biegam szybko i w tempie narastającym, by przyzwyczaić
organizm do wysiłku. Robię po 15, 19 kilometrów – wylicza, dodając, że po
maratonie doszedł do wniosku, że musi popracować nad wzmocnieniem mięśni. - Dwa lub trzy razy w tygodniu chodzę więc na
siłownię ogólnorozwojową. Ale nie pakuję na masę. Ćwiczę przez godzinę, a gdy
nie mam czasu robię w domu pompki. Już widzę efekty po trzech tygodniach. Na
stadionie robię trening interwałowy.
Wszystko po to, by spełnić
kolejne marzenie i wystartować w 80-kilometrowym Biegu Rzeźnika w Bieszczadach.
Trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry
Jasło i Fereczata, Smerek i połoniny do Ustrzyk Górnych. Limit czasu wynosi 16
godzin. Prawo startu mają tylko pary. Marcin chce wystartować razem z koleżanką
z Night Runnersów. To jednak plan dopiero na przyszły rok.
Dwa starty zaliczył jeszcze w
czerwcu. We Wrocławiu pobiegł w odwołanym w I Nocnym Maratonie (tysiące
biegaczy przebiegło trasę pomimo odwołania imprezy tuż przed starem), a w
Stęszewie w III Biegu Przełajowym. W październiku chce zaliczyć maraton w
Poznaniu, a w listopadzie kościański półmaraton. W kolejnych latach chciałby
przebiec maratony w Pradze i Rzymie.
- Bieganie stało się moją życiową pasją.
Nie zależy mi na wyśrubowanych wynikach i wielkich osiągnięciach. Nie mam też
ambicji zostać najlepszym maratończykiem w powiecie. Robię to dla siebie i jest
to dla mnie świetna zabawa. Dzięki bieganiu czuję się lepiej i o to chodzi –
konkluduje.
Tekst: Karina Jankowska - "Gazeta Kościańska"