Biegaczko, która pobiłaś w tym roku wszystkie
możliwe życiówki, wysmukliłaś sylwetkę i zyskałaś spore grono biegowych
przyjaciół…
Biegaczu, który niedawno zacząłeś biegać,
zrzuciłeś parę kilogramów i szykujesz się do podjęcia kolejnego wiosennego
wyzwania…
To nie jest tekst dla Was!
To jest tekst dla tej osoby z Waszego
otoczenia, która od zawsze mówi, że chce zacząć. Że przydałoby się ruszyć. Że
trzeba by rzucić. Że chciałaby zrzucić. Że nie ma odwagi ruszyć nadwagi. Dla
osoby, która wiecznie ględzi, że już niebawem, że od pierwszego, że od
poniedziałku. I nigdy jej nic z tego ględzenia nie wychodzi. Znacie kogoś
takiego? Przekażcie jej ten tekścik, a ja porozmawiam z nią sobie na osobności.
Już? Jesteś?
No cześć, Grubasko! Cześć Tłuścioszku!
Wybacz ton tej wypowiedzi, ale nie ani ja nie
jestem od głaskania, ani Ty na głaskanie nie zasłużyłaś…
Hał ar ju? Dobrze Ci? Kochanego ciałka nigdy
za wiele? To nie jest brzuch, tylko mięsień piwny? Dobrze, kiedy mężczyzna ma
za co złapać? A może mam tak genetycznie? Nie mam czasu się za siebie wziąć,
nie mam czasu przygotować pełnowartościowego posiłku, próbowałam, próbowałem,
kiedyś się wezmę, w okolicy nie ma gdzie biegać, przecież to trzeba
zainwestować, wystawię się na pośmiewisko… Znasz te teksty? Ja znam.
Powtarzałem je jak mantrę przez całe dekady…
I wiesz co? Wszystko to g…o prawda. Jesteś
oszukiwana, sam się oszukujesz, wszystko oparte jest na perfekcyjnej,
systemowej ściemie. Jesteśmy ofiarami propagandy, wciskają nam kit i, co
najgorsze, my te kłamstwa powtarzamy myśląc, że taka jest prawda. Spisek
idealny! Ale kto i dlaczego wciska nam ten kit?
Pozwól, że na kilka chwil zostanę Twoim
prywatnym Macierewiczem. Niniejszym powołuję komisję, która obnaży brudną
motywację przemysłu pogardy. Złapię za rękę zamachowca, który czyha na Twoje
życie. A użyję do tego takiej małej, sprytnej metaforki:
Twój organizm to firma. Bardzo dobrze
prosperująca. Firma, która działa w warunkach rynkowych: kupuje, przerabia,
sprzedaje, gromadzi. Utrzymuje pracowników, płaci im, aby byli zadowoleni.
Firma generuje spory zysk. Co z nim robi?
Wszyscy byśmy chcieli, aby dochody firmy,
zamiast na nowe lamborghini prezesa, szło na rozwój. Na inwestycje. Niech firma
się powiększa, niech zdobywa nowe rynki, niech da zarobić innym, niech tworzy
nowe miejsca pracy, niech lepiej zadba o prawa socjalne pracowników.
Chcielibyśmy tak, co nie? Ale to mrzonki. Bo niewiele jest takich firm.
Niewielu jest takich prezesów. W życiu prezesów nie chodzi o czynienie świata
lepszym. Im chodzi o gromadzenie i przejadanie dóbr.
Nasz organizm także jest zarządzany przez
Prezesa. Prezesa zaślepionego wizją nieskończonych dochodów, takiego Sknerusa
McKwacza – gromadzi tyle, że nie jest w stanie tego skonsumować. Ma potężny skarbiec
(brzuch), w którym zgromadził majątek (tłuszcz). Żeby zaspokoić swoje potrzeby
(energetyczne), wystarczyłaby mu jedna trzydziesta tego, co posiada. Po co mu
więc takie zapasy?
Możliwe, że tylko po to, żeby zaspokoić swoją potrzebę
zdobywania. Prezesi chcą być myśliwymi, choć nie muszą polować. Chcą się
przespać z wieloma dziewczynami, choć nie czują potrzeby prokreacji. Chcą mieć
zapasy na gorsze czasy, choć one nigdy nie nadejdą. Obsikują teren, udowadniają
wyższość, chcą coraz więcej i więcej…
A my, grubasy, jesteśmy ofiarami tej polityki.
Ktoś za nas podejmuje decyzje. Jesteśmy żołnierzami gastrycznej korporacji,
którzy pracują, jedzą, pochłaniają… Stajemy się obojętni na widok, który
każdego ranka widzimy w lustrze. Stajemy się ospali, zniechęceni. Chodzimy do
pracy, siedzimy sobie na tej ciepłej, tłustej posadzce. Przyglądamy się, jak
nasz Prezes wyrzuca z pracy naszych kolegów. Bez żadnego powodu stanowiska
tracą: Zdrowy Rozsądek, Aktywność Fizyczna i Życie Seksualne. Na ich miejsce,
zamiast kompetentnych pracowników, przychodzą znajomi króliczka: Zadyszka,
Rozmiar XXL i Podwójny Cheeseburger.
Powoli docieramy do granicy. Zaczynamy się
zastanawiać: po co tyle żremy? Po co marnujemy życie na gromadzenie czegoś, co
nie jest nam potrzebne? Przecież robimy to wbrew swojemu interesowi! W fałdach
tłuszczu nie ma nic, co mogłoby nam się do czegokolwiek przydać! Po co to
robimy?!
Dla Prezesa korporacji nie ma chyba nic
gorszego niż sytuacja, w której jego wierny pracownik spyta: „po co to
wszystko?”. „Jaki to ma sens?”. Prezes dostrzega wtedy, że pracownik mu
odlatuje. Że krąży myślami gdzie indziej. Jest gotów, żeby coś zmienić. Prezes
wie, że musi szybko zareagować. Co wtedy robi?
Wzywa podżegaczy, którzy zaczynają nam szeptać
do ucha: nie dasz rady, nie masz czasu, jest już za późno na zmianę, jesteś
zbyt słaby, nie ma życia poza korpo, będziesz się pocić, śmierdzieć,
przewrócisz się, złamiesz nogę, rajty do biegania do obciach, teraz wszyscy to
robią, chcesz robić to, co wszyscy? Znasz te teksty, prawda? Nazywasz je
zbiorczo „słabą wolą”. Ale to nie jest Twoja wola. To ściema.
Pamiętasz film „Truman Show”? Gdy tytułowy
bohater chciał wyruszyć w podróż po świecie, natychmiast zlecieli się ludzie,
którzy zaczęli mu to odradzać. Własna żona próbowała mu to wybić z głowy.
Najlepszy przyjaciel tłumaczył, że tam, za linią horyzontu, nie ma nic godnego
uwagi. W biurze podróży wisiał plakat zwiastujący katastrofę lotniczą. Ale
bohater nie łyknął tej ściemy i wyruszył w podróż. Okazało się, że żona i
przyjaciel byli podstawieni przez Prezesa telewizji. Że codzienne życie
bohatera – jego rodzina, jego pragnienia - było fikcją stworzoną na potrzeby
show. Że to, co myślał, czuł i wiedział, było wyreżyserowane przez tych, którzy
chcieli na nim zarobić.
Ale bohater okazał się silniejszy. Jego
pragnienie wolności zwyciężyło. Zbuntował się przeciw Prezesowi i zaczął
odgrywać główną rolę w swoim życiu.
Moment, w którym bohater mówi: „dość” – to mój
ulubiony moment każdego filmu. I historii każdego grubasa, który stał się
biegaczem. Przebudzenie. Zmartwychwstanie. Ponowne narodziny. Olanie Prezesa i
odejście z korpo…
Z wielką frajdą kolekcjonuję te przełomowe
momenty, wieloma jeszcze Cię poczęstuję, ale jeden opiszę już teraz:
Wieczór, klub bilardowy. Kolega po
trzydziestce w towarzystwie swojej potężnej nadwagi i paru kolegów pije, pali i
wali kijem w bile. Przymierza się do kluczowego uderzenia. Celuje, ustawia się,
opiera o stół, żeby przyjąć dogodniejszą pozycję. Już ma uderzyć, gdy nagle…
Brzuchem przesuwa stół bilardowy! Czujesz to? Brzuchem! Stół Bilardowy! Kolega
poszedł do toalety, usiadł na muszli i się rozpłakał. Przestał mieć znaczenie
ten wieczór, koledzy, rywalizacja i kolejne piwko…
Jakiś czas później z tej toalety wyszedł już
inny człowiek. Przełamał się. Dzisiaj jest 24 kilogramy mniejszy, łamie 3:30 w
maratonie. To jeden z tych, który teoretycznie nie miał żadnych szans. Który
miał mieć zawał koło czterdziestki. A teraz już ma czterdziestkę - chodzi o
rezultat na 10 km.
Ckliwa historia? Tani melodramat? Jasne, że
tak. O to w tym wszystkim chodzi. I, co ciekawe, to wszystko jest na
wyciągnięcie ręki. Jeśli czujesz, że chcesz się zmienić, to zrób to! Może
dzisiaj? Załóż jakieś stare gacie i dziurawe buty, przyjdź na marszobiegi do
Night Runners albo po prostu potruchtaj kilka razy wokół domu. Pojutrze dołóż
jedno kółko. Za cztery dni kolejne dwa.
A później już sama będziesz wiedziała.
A później już sam będziesz wiedział.
Krzysztof Gureczny "GURU"