Night Runners na 10km Parking Relay w Warszawie

Bieganie to nudny sport.

Tup, tup, noga za nogą sunie. Dyszenie miarowe, serce łomocze – wszystko na jedno kopyto. „Zero polotu i finezji”, by sparafrazować klasyka.

Co zatem zrobić? Jak żyć, żeby się nie zanudzić?

Bieganie niejedno ma imię. Jedni urozmaicają sobie życie tłukąc biegi ultra, inni podnoszą poprzeczki czasowe na coraz wyższych dystansach, a co poniektórzy rozsmakowują się w taplaniu się w błocie.
Są też amatorzy sportu biegowego, którzy czerpią największą przyjemność z biegów „innych niż wszystkie”.
Jak zapewne co poniektórym wiadomo, 06 stycznia 2014 odbyła się jedna z ciekawszych (czytaj - bardziej odjechanych) imprez biegowych w stolicy - 10k Parking Relay.

Dla tych, którzy nie wiedzą, jak się robi odjechaną imprezę biegową -> wyznaczamy termin na dzień wolny od pracy, dogadujemy się z władzami warszawskiego centrum handlowego Arkadia i na wieeeelkim parkingu podziemnym wyznaczamy trasę, gdzie odbędzie się sztafeta 5x2 km. Czyli – jakby nie patrzeć – coś zupełnie nowego, z przytupem, czego jeszcze nie grali.
Ponieważ warszawskim Night Runners biegowe klimaty... offowe :-) nie są obce, w trybie ekspresowym powstała Silna Reprezentacja NR na ów bieg, w składzie Dwie Piękne Niewiasty (Karolina i Kasia), oraz Trzech Dzielnych Mężów (Marcel, Michał P i – niżej podpisany – Michał M).

Silna Reprezentacja trudni się bieganiem raczej rekreacyjnym, a przy tym legitymuje się życiówkami na „dychę” z piątką z przodu (i to w większości wyższą niż niższą), więc – jak zawsze w takich wypadkach – padły deklaracje, że „no wiesz, tak poszuramy, bez spinki i w ogóle”. Tylko niżej podpisany podszedł oficjalnie do tematu z mocnym postanowieniem, że „2 km to można w trupa i to jest mój plan A, najwyżej mnie zniosą”.

I tak to o poranku świątecznym stawiliśmy się w podziemiach Arkadii, na zamkniętym parkingu, gdzie znajdowała się już zgraja podobnie zapalonych na bieganie w oparach szaleństwa. Chętnych było na tyle dużo, że Organizatorzy podzielili start na dwie tury – ci lepsi (w tym i my) i ci szybsi (czyli druga tura).

Po pobraniu numerów, okolicznościowej fotosesji przedbiegowej (w końcu trzeba najpierw zrobić trochę lansu w stanie „rześcy-piękni-świeży”) w ramach rozgrzewki ruszyliśmy na zapoznawczą rundkę po trasie.
Wokół widać było trochę znajomych twarzy – niektórzy okazali się „zdrajcami” i występują w innych niż Night Runners barwach. Już Was nie kochamy! :-)

Trasa płaska, trochę kręta ale szybka, pod dachem, pogoda dopisała (+6 stopni, bez opadów) każdy zawodnik ma trzasnąć dwa kółka i zmiana. Proste. No i tempo przecież robimy na lajcie. Będzie dobrze... Bez spinki, nie? Taki bieg towarzyski. Lansobieg. Najpierw pobiegną dziewczyny, które do końca twardo deklarują tempo w okolicach 6:00, potem panowie od najsłabszego (czyli mnie :-) ), po najmocniejszego, czyli drugiego Michała. Czyli atakujemy w końcówce, ale i tak – na lajcie, bez spinki przecież. Nooo, może byle tylko nie być na ostatnim miejscu, żeby przypału nie było.

Hmmm... No dobra. Nikt tego nie mówi, ale przecież każdy czuje przez skórę, że jest to wymarzona okazja, żeby zejść z życiówką na 10k do wartości powodujących sapnięcie u tych co bardziej zaawansowanych biegowo... Co tu począć? Jak żyć? Przecież nikt się nie przyzna, że mu nagle ambicja skoczyła...
Jak zawsze – gorączka przedstartowa robi swoje. Przemówienia okolicznościowe, gadki-szmatki (czemu one ZAWSZE się tak dłużą?), w końcu strzał i poszszszliiii...

Najpierw Kasia. Mija jedno kółko, dopingujący szaleją i – z radością nieskrywaną – odnotowują, że jednak nie jest źle i jesteśmy chyba gdzieś tak w połowie stawki! Drugie kółko mija, pozycja bez spadków, rusza Karolina, w międzyczasie uchahana Kasia dołącza do nas i potwierdza to, co było widać gołym okiem – rozum zostaje na starcie, a tłum odbiera rozsądek – nie ma lajtu, ciśniemy w opór!
Kolejne kółko, Karolina zalicza po drodze fotosesję, a ja szykuję się do startu. Nie poddam się. W trupa. Trzeba kolekcjonować mocne wrażenia. Siłaaaa!

Karolina dobiega, pałeczka w dłoń, lufa i poszli. „Żeby przeżyć, żeby przeżyć, żeby nie zgubić pałeczki, żeby przeżyć, żeby nie zgubić...”. Mantra biegacza.

Ogień. Tuż za startem łykam pierwszą osobę. Połowa pierwszego kółka – dwa miejsca do przodu. Dobrze żre. Żyję. Może trochę szybciej? Strach... Na szczęście dookoła służby medyczne, jakby co będą ratować, nie? „Żeby przeżyć, żeby nie zgubić, żeby przeżyć, żeby nie zgubić”... Podobno tak łatwo się nie umiera. Koniec pierwszego kółka – kolejne miejsce w górę. Plus trzy, strat zero. Wysiłek maksymalny, żeby trochę się poszczerzyć do fotosesji i teraz to już koniec żartów, bo zaczynają się schody.

Płuca rzężą, mózg mówi „a może by tak trochę wolniej?”. Csii, nie myślimy, gonimy. Ogień. Demyt, jakiś harpagan mnie wyprzedził – minus jeden. Za szybki. Nie podgonię, bo to już maks – zdechnę i padnę. „Przeżyć-nie zgubić, przeżyć-nie zgubić”. Połowa drugiego kółka. Kolejny minus jeden, kolejny wariat pomknął, ale coraz bliżej plecy kolejnej zawodniczki. Dobra, rozum na starcie przecież został, do mety niedaleko, OGNIA, atakuję. Przedostatnia prosta, ściąłem zakręt praktycznie po słupie i jest plus jeden – udało się wyprzedzić, teraz tylko nie oddać miejsca. Po bokach już nic nie widać, trasa robi się jak tunel. Ból płuc aż rozsadza, żołądek jedzie do gardła. „Przeżyć, nie spawiować, mocno ręka na pałeczce, przeżyć, nie spawiować, mocno ręka...” Mantra biegacza się zmienia. Ścinam zakręt ile się da, łokieć prawie po słupie i ostatnia prosta. Kibice wyprzedzonej krzyczą „ciśnij, ciśnij, jeszcze wyprzedzisz Michała”. Taaaa. Niedoczekanie twoje. Nie dziś. To jest wyścig, tu nie ma miejsca na kurtuazję wobec dam. Zapach mety odbiera instynkty. OGNIAAAAAAAAA... Jeszcze przyspieszam. W zgon maksymalny. Nogi miękkie. Byle nie paść. Nie dam się.

Zdechnę, a nie dam się. Ale długa ta ostatnia prosta. Przysiągłbym, że z dziesięć kilometrów ma. Strefa zmian majaczy jak jakieś światełko w tunelu. Dobrze, że Marcel w koszulce NR, można w ogóle wypatrzeć. Ręka przed siebie, żeby łapał pałeczkę. Jest. Poszedł jak biczem smagnięty. Nie oddałem miejsca.
Sory, Biegaczko, to jest sport.
Mój bilans końcowy – plus cztery, minus dwa, netto plus dwa. Kim jestem? Jestem zwycięzcą. Odchodzę (mocno powiedziane) na bok po medale. Świat wiruje. Wolontariuszka patrzy, trochę pobladła i pyta „medal, czy może respirator?”. Medal. Respiratory są dla cieniasów. Ale przemyślę tę propozycję.
Człapię jak zombie do swoich, tamci z wrażenia zapominają, że mieli focić Marcela, który w międzyczasie „ino błysnął” po pierwszym kółku. Jeżeli ktoś mówił o biegowym upodleniu, to właśnie jestem w tym punkcie. Ooo, jest barierka, można się gustownie przewiesić i trochę poumierać. Organizatorzy pomyśleli. Wieszak na zwłoki.

Marcel przeleciał pierwsze koło, Michał idzie na zmianę. Dziewczyny trochę się uspokoiły widząc, że pomału wracam do świata żywych i japa zaczyna się cieszyć. Michał wystartował. Idziemy po Marcela, pytamy, czy dał się komuś wyprzedzić. Nie, nie oddał miejscówki, jest dobrze. Ustawiamy się na mecie i czekamy na Michała. Ten to w ogóle jak wiatr przemyka, wpada na metę. Z wrażenia nie łapiemy precyzyjnie czasu, ale coś koło 45 minut nam wychodzi – ździebko nas przytkało. To można tak szybko? Japy się cieszą, wszyscy mówią „echh, można było jeszcze trochę docisnąć”. Taaaa... Mówcie za siebie...
Medale odebrane, focia na podium (zasłużyliśmy, a co!), ciacho, kawka, herbatka, paplaninka. W międzyczasie startuje kolejna tura. Nie czekamy, zwijamy się do domów.

SMS z wynikami oficjalnymi dotarł dopiero w domu i...

Miejsce open w pierwszej turze: 16/40 – Czyli nie dość, że nie ostatni, to nawet w szybszej połowie.

Start netto: 0:00:02
Okrążenie 1 (Kasia): 0:04:29 (4:27)
Okrążenie 2 (Kasia): 0:09:04 (4:35)
Okrążenie 3 (Karolina): 0:13:49 (4:45)
Okrążenie 4 (Karolina): 0:18:37 (4:48)
Okrążenie 5 (Michał M.): 0:22:36 (3:59) (życióweczkaaaa, sialllalaaaa)
Okrążenie 6 (Michał M.): 0:26:59 (4:23) (a tu na końcu był już tunel i białe światło)
Okrążenie 7 (Marcel): 0:31:07 (4:08)
Okrążenie 8 (Marcel): 0:35:18 (4:11)
Okrążenie 9 (Michał P.): 0:39:00 (3:42) (najszybsze okrążenie!)
Okrążenie 10 (Michał P.): 0:42:48 (3:48)

Razem netto: 0:42:45
Tamtaramtamataaaammmmm!

Werble, orkiestra dęta, konfetti, aplauz, owacje, dziewczynki w strojach łowickich...
Hmmm... No nie powiem, zakładaliśmy po cichutku, że może piątka pęknąć, ale że aż tak?
Dość powiedzieć, że po przekazaniu wyników Silna Drużyna straciła chwilowo z wrażenia płynność wypowiedzi, a niżej podpisany aż się zakrztusił, jak zobaczył SMS z wynikiem...
Komentarz dziewczyn do swoich wyników: „To ja tak szybko biegać mogę?”
Jakby tu podsumować?
Kto by przypuszczał, że bieganie dookoła parkingu, z kawałkiem rury PCV „Stabi” w ręce może dawać tyle radochy?

Oczywiście impreza imprezą, organizatorzy stanęli na wysokości zadania i większych zgrzytów nie odnotowano, tym niemniej klimat imprezy stworzyli przecież ludzie – Silna Drużyna Night Runners, której to – starym zwyczajem – niniejszym NIE dziękuję i oświadczam publicznie, że biega się z Wami FATALNIE, a podłym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że odliczam godziny do kolejnych "offowych" imprez biegowych w Waszym towarzystwie :-)
Natomiast ci którzy odgrażali się, a koniec końców nie byli – niech żałują.
Ci, którzy byli, a wystąpili nie-w-barwach-NR -> mogą – co mówię ponownie – czuć się rzuceni, nie kochani i w ogóle PFFF!!! :-)

Do zobaczenia następnym razem!

Z biegowym pozdrowieniem

Michał M.