Wbrew obiegowej opinii: Pierwszy raz


Ktoś kiedyś powiedział, że idealny pierwszy raz to taki, po którym nikt nie czuje się wykorzystany ani nikt nie czuje, że kogoś wykorzystał.
Na pewno sporo w tym prawdy, ale takie romantyczne podejście nie wyczerpuje tematu. O czym jeszcze trzeba pomyśleć i co jeszcze trzeba zrobić, żeby ten pierwszy raz był doskonały? Żeby nie bolał? Przede wszystkim powinnaś podejść do sytuacji perspektywicznie. Jesteś przecież na samym początku związku. Nie wiesz jeszcze, czy będzie szalony i intensywny, czy może spokojny i tantryczny. Pierwszy raz powinien być wstępem do piękna, które dopiero wydarzy się w przyszłości. Nie szalej, nie pozuj na gotową na wszystko dziunię czy potrafiącego wszystko ogiera. Nie myśl o obcisłych ciuchach czy o kupnie gadżetów. Pamiętaj, że chwile prawdziwego uniesienia przyjdą dopiero za dziesiątym, dwudziestym albo może nawet setnym razem. Wtedy już będziesz gotowy robić to kilka godzin bez przerwy. Sama lub w grupie. W każdym miejscu, z każdym, o każdej porze dnia. Ale te chwile dopiero nadejdą. Teraz, przed swoim pierwszym razem, ważne jest, żeby nie spalić za sobą mostów. Nie wypstrykać się z energii w kilka minut ani nie przeciągać sprawy w nieskończoność.
fot. Wojciech Kufliński


Nie wstydź się. Jeśli ten związek ma mieć przyszłość, to powinieneś czuć się w nim sobą. Chcesz to zrobić sama? Proszę bardzo! Z koleżanką lub kolegą? Okej! Po ciemku? Ależ oczywiście!  Na ulicy, przy wszystkich? Śmiało! Nie krępuj się! Prawda jest taka, że wszyscy to robią, ale nie wszyscy o tym opowiadają na prawo i lewo.
Może już wystarczy teoretyzowania, przejdźmy do praktycznej i fizycznej strony Twojego pierwszego razu z bieganiem. Czyli:
Zakładam, że podjęłaś już decyzję, żeby z bieganiem się związać. Jesteś gotowy podnieść cztery litery z kanapy i ruszyć. Jak to zrobić? To bardzo proste.
Załóż jakieś sportowe buty. Spodnie od dresu. Kilka warstw ciuchów na górę – tak, żeby w razie większego podniecenia można było warstwę wierzchnią łatwo z siebie zrzucić. Wyjdź z domu. Znajdź kawałek przestrzeni, który chciałabyś przelecieć.
Tak, to już za chwilę. Ale nim zrobisz pierwszy krok, zastanów się jeszcze: to ostatni moment, w którym możesz zrezygnować. Pierwszy raz z bieganiem może mieć fatalne konsekwencje – od poprawy stanu zdrowia, przez poprawę nastroju i sylwetki, aż do zmiany całego życia. Istnieje ryzyko, że wsiąkniesz, wnikniesz, zwariujesz. Że staniesz się jednym z tych świrów, którzy w niedzielę wstają o 6. rano, jadą samochodem sto kilometrów do jakiegoś małego miasteczka, w którym odbywa się jakiś mały bieg pamięci jakiegoś lokalnego bohatera, przebiegają jakiś mały dystans, dostają jakiś mały śmieszny medal i stają się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. To naprawdę ryzykowna sprawa. Jesteś pewien, że chcesz zacząć romans z tym dziwnym światem? Może lepiej było zostać na kanapie? Masz jeszcze chwilę na decyzję…
Wierzę, że mimo wszystko zrobisz ten pierwszy krok…
Jeśli zdecydowałeś, że zostajesz, to… Ruszaj! Ale nie biegnij. Zacznij od szybkiego marszu. Pomachaj trochę rękoma. Maszeruj przez kilka minut. Wyprostuj się, patrz przed siebie, nie pod nogi. Stopniowo przyspieszaj. A w końcu przejdź do bardzo wolnego truchtu. Nie patrz na szybkość – biegiem nazywamy taki rodzaj przemieszczania się,  w czasie którego mają miejsce ułamki sekund, kiedy żadną stopą nie dotykamy podłoża. Tak, to już jest bieg. Może nie sprint, a bardziej trucht czy szuranie. Ale bieg! Rodzisz się jako biegacz!
Truchtaj przez dwie lub trzy minuty. Nie czekaj, aż spuchniesz, nie czekaj, aż serce wyskoczy Ci z piersi. Po prostu wróć do marszu. Niech ciśnienie się uspokoi, serce przestanie walić. Złap oddech. I kiedy już trochę odpoczniesz, potruchtaj znowu. Dwie-trzy minuty. Może nawet mniej, jeśli Twoje zasiedziane i przyspawane do fotela cielsko nie jest gotowe na taki wysiłek. Powtórz tę kombinację kilka razy. Pierwszy raz nie powinien trwać więcej niż kilkanaście minut. Powinnaś się trochę zmęczyć, poczuć, że coś zaczęło się dziać, że związek z bieganiem z fazy komplementów, randkowania i pierwszych pocałunków przechodzi w fazę fizycznych uniesień. Ale nie powinieneś czuć, że się zajechałeś. Język polski pełen jest porównań wysiłku fizycznego do śmierci: „na finiszu prawie umarłam”, „myślałem, że zejdę” itp. Ale to jeszcze nie jest moment, żeby takich słów używać. Po pierwszym bieganiu nie powinnaś umierać, to przemiłe uczucie zostaw sobie na ostatnią prostą półmaratonu, który przebiegniesz za jakiś czas. A na dzisiaj daj już sobie spokój – swoje zadanie wykonałeś.
Wróć do domu. Pewnie myślisz, że w nagrodę za ten wysiłek możesz sobie pozwolić na coś słodkiego. Albo, żeby spłacić kaloryczny debet, warto napić się napoju izotonicznego. Nic bardziej mylnego – przebiegłaś może ze dwa kilometry. Tym wysiłkiem spaliłeś może jednego batonika. Na żadne nagrody na razie nie zasłużyłaś.
Zrób sobie herbatę albo napij się wody. Jutro rano każda część dolnej połowy Twojego ciała będzie bolała. Pojutrze również. Ale za trzy dni zakwasy ustąpią. Poczujesz, że sprawność Twojego ciała w skali od 0 do 10 podskoczyła z poziomu -8 do poziomu -7,9. Wtedy możesz ruszyć ponownie. Powtórz opisany wyżej marszobieg dokładając do niego jeden bądź dwa cykle marsz/bieg. A później stopniowo (ale bardzo powoli) zwiększaj czas i dystans. Skracaj czas marszu, wydłużaj czas biegu. Jak coś zacznie boleć – odpocznij. Nie przeciążaj się, Twój unieruchomiony przez lata organizm panikuje, nie wie, co ma robić, potrzebuje czasu, żeby oswoić się z wysiłkiem.
Opisz swoje dokonanie na fejsie. Albo załóż blog. Nie po to, żeby się chwalić. Tylko po to, żeby znajomi wiedzieli, że zaczęłaś. Żeby - kiedy złapie Cię chwila zwątpienia - znajomi mogli Cię dopingować. Na ich wsparcie zawsze można liczyć, każdy lajk pod Twoim wpisem to mały mobilizujący kopniaczek dla Ciebie.
Po kilku tygodniach będziesz już w stanie pokonać 4-5 kilometrów marszobiegiem. Może to czas, żeby znaleźć sobie towarzystwo? Przecież grupie raźniej. Bezpieczniej. Przyjemniej.
Czy o czymś jeszcze nie napisałem? A, tak:
Witamy w Night Runners!!!

GURU – biegacz armator