Bieganie uważam za najprzyjemniejszą formę spędzania wolnego
czasu i za najlepszy sposób na zmianę wszystkiego tego, co zmiany w naszym
życiu wymaga. Pierwsze biegowe kroki robiłem samotnie, ale z czasem poznałem
niezliczoną ilość fantastycznych ludzi. Większość z nich to Night Runnersi. Z
niektórymi regularnie się widuję i wymieniamy serdeczności. Z niektórymi się
zakolegowałem. W przypadku jeszcze innych być może w grę wchodzi już przyjaźń.
Kocham bieganie, kocham Biegaczy i dlatego muszę napisać:
Biegacze, do kurwy nędzy, przestańcie zachowywać się jak
debile!!!
Chodzi o łamanie zasad bezpieczeństwa w czasie poruszania się
w biegu: w mieście, na ulicach, chodnikach, podmiejskich drogach czy na zabitej
dechami wsi. Tak, jak w czasie biegu w sercach macie radość, tak rozsądek macie
w dupie. Słabo się robi, gdy widzę Wasze zachowanie jako uczestników ruchu
drogowego.
Słowem – kluczem do całego tego wywodu będzie słowo „wyobraźnia”.
Na początek wyobraźcie
sobie Biegaczkę. Zaganiana w tygodniu, czasu starcza tylko na szybkie
przebieżki. Długie wybieganie może zrobić w weekend, wieczorem, gdy dziecko już
śpi. Jest sobota, godzina 21: 00, wkłada ciuchy, na uszy słuchawki z motywującą
muzą – rusza na dwudziestokilometrowe wybieganie po Warszawie, Poznaniu czy
Żychlinie. Widzicie ją? Żeby wyobrazić
ją sobie lepiej, nadajcie jej imię. Albo jeszcze lepiej: wstawcie w to
wyobrażenie osobę, którą dobrze znacie. Waszą koleżankę. Widzicie już?
Przyjrzyjmy się jej bliżej: wybiega z domu. Jest ciemno. Nie rozgląda
się na boki, bo i tak nic nie widać. Siąpi deszcz, pochyla głowę, żeby nie
kapało wprost na twarz. W uszach głośno puszczona muzyka – z pietyzmem
przygotowana energetyczna playlista. Biegnie już godzinę. Po godzinie biegu w
tempie aerobowym zaczynają się wydzielać różne przyjemne substancje. Endorfiny
sprawiają, że chce się przyspieszyć, uśmiechnąć, tuptać w rytm nowego kawałka
Macklemore&Lewis. Fajny obrazek, nie? Biegnie, patrzy pod nogi, słucha
muzy, jest na haju biegacza – każdemu z nas się to zdarza.
Mamy już Biegaczkę, teraz wyobraźcie sobie innego uczestnika ruchu drogowego:
Z jakiegoś powodu musicie wezwać taksówkę. Wsiadacie do
zamówionego samochodu, ale Taksówkarz zamiast spytać: „dokąd jedziemy?”, mówi:
„chętnie zawiozę, ale najpierw muszę uprzedzić, że jestem ślepy, głuchy, a
przed wejściem do samochodu chlapnąłem trzy albo cztery piwka”. Szok? Co
robicie? Posłusznie siedzicie i liczycie na to, że jakoś dojedziecie? Wzywacie
policję, żeby kazała Taksówkarzowi dmuchać w alkomat? Wysiadacie trzaskając
drzwiami?
A teraz pytanie: czym się różni ten Taksówkarz od Biegaczki?
Poza tym, że taksówkarz jest do bólu szczery, niczym. Oboje są ślepi, głusi i
pijani. I oboje włączają się do ruchu drogowego mimo swojego oczywistego przytępienia.
Jeśli jesteśmy gotowi powiedzieć „wieczne potępienie dla
taksówkarza, sąd grodzki, zabrać mu prawo jazdy”, to żeby być uczciwym, musimy
też powiedzieć: „spieprzaj Biegaczko do domu! Nie biegaj w takim stanie po
ulicach!”.
Poczucie szczęścia, które przepełnia nas z racji wykonywanej
aktywności fizycznej, w żaden sposób nie uzasadnia tego, że mamy gdzieś panujące
na drodze zasady. Na drodze przede wszystkim należy być czujnym. Musimy widzieć
i słyszeć to, co dzieje się dookoła. Musimy zawsze mieć czas na reakcję.
Zostawmy na chwilę naszą naćpaną Biegaczkę. Przyjrzyjmy się
okolicznościom, w jakich przychodzi jej biegać:
Żyjemy w kraju, który jest absolutnym liderem Unii Europejskiej
pod względem ilości wypadków i liczby ofiar na drogach. Żyjemy w kraju, w
którym wsiadanie na kierownicę po paru głębszych jest częstą praktyką. Żyjemy w
kraju, w którym żółte światło oznacza „gaz do dechy”, a przed palącą się
strzałką warunkowego skrętu w prawo zatrzymuje się nieznaczny procent
kierowców. Żyjemy w kraju, w którym przekraczanie dozwolonej prędkości to
narodowe hobby.
A przede wszystkim żyjemy w kraju, w którym większość
kierowców jeździ „szybko, ale bezpiecznie”. Większej bredni chyba w życiu nie
słyszałem. No, może słyszałem, ale nie o Macierewiczu tu mowa, tylko o
biegaczach i ich bezpieczeństwie. „Szybko, ale bezpiecznie” to można przelecieć
osobę tej samej płci – istnieje znikome prawdopodobieństwo wpadki. Na drodze te
słowa nie łączą się, są przeciwstawne. Albo jedziesz szybko albo bezpiecznie.
Kolejny raz uruchamiamy
wyobraźnię: do przejścia dla pieszych dojeżdżają dwa samochody. W pierwszym
siedzę ja – zwykły, statystyczny polski kierowca. Bez większej historii
wypadkowo-kolizyjnej. Identycznym samochodem drugim pasem jedzie Sebastian
Vettel. Jakieś 40 metrów przed nami na pasy wbiega znana z wcześniejszych
akapitów naćpana Biegaczka. Nie rozejrzała się na boki, nie wie, że w jej
stronę jadą dwa samochody.
Co, oprócz doświadczenia i umiejętności, różni mnie od
Vettela? Ano to, że ja jadę przepisową prędkością 50 km/h, a on zasuwa 100
km/h. Ja jadę zgodnie z przepisami, on jedzie „szybko, ale bezpiecznie”. W
końcu może sobie na to pozwolić, jest czterokrotnym mistrzem F1!
Co się dzieje? Zarówno ja, jak i mój nowy kolega Sebastian,
wciskamy hamulec. Przy mojej prędkości droga hamowania wynosi ok. 30 metrów.
Spoko, mam czas na reakcję. Jednak droga hamowania Vettela wynosi grubo ok. 90
metrów. Czyli: ja zatrzymam swój samochód 10 metrów przed Biegaczką. Sebastian
zatrzyma się 50 metrów za jej zmasakrowanym ciałem. Gdy będzie brał ją na maskę
lub zderzak, wciąż będzie miał na liczniku grubo powyżej 50 km/h. W świetle
badań i statystyk oznacza to, że na 90% Biegaczka poniesie śmierć na miejscu.
Owszem, Vettel jest genialnym kierowcą i może zdąży na czas
odbić w bok. Ale co jest z boku? Może walnie we mnie? Może odbije w drugą
stronę? Może jest tam rów i drzewo i Sebastian skończy opatulony pasami i
poduszkami powietrznymi? A może jest tam przystanek, na którym czeka
kilkanaście osób? A może Biegaczka nie biegła sama, tylko w grupie wracała ze
spotkania NR i za nią biegło kilka innych osób? Wasza wyobraźnia już trochę się nagimnastykowała, więc śmiało, wyobraźcie sobie, co jest z boku. A
może jeszcze Wasza matka siedzi z tyłu?
Jeszcze jeden aspekt całej tej mrocznej historii – wyobraźcie
sobie, że Biegaczka niedawno zaczęła swoją przygodę z bieganiem. Że rozpoczęła
ją z powodu swojej nadwagi. Że zawsze wstydziła się dodatkowych kilogramów. I
gdy jej koleżanki nosiły krótkie kolorowe spódniczki, ona zakładała czarne
spodnie. Bo czarny wyszczupla. I być może to było kluczowe kryterium doboru
ciuchów biegowych – kupię czarne, w czarnym mi do twarzy. I biegnie. I wybiega
z ciemnego parku na nieoświetlone przejście dla pieszych. I nie daje kierowcom
żadnej szansy, żeby ją dostrzegli…
Nie możecie być jak ninja. Wojownicy ninja to historia z
dawnej Japonii. Jedyne, co im groziło, to zderzenie się ze spóźnionym dostawcą
sushi biegnącym po paru kielichach sake. Wojownikowi ninja w Polsce roku 2014
grozi zderzenie z jadącym „szybko, ale bezpiecznie” kierowcą. I nie będzie to
skupiony na trasie mistrz Sebastian Vettel. To będzie Jan Kowalski. Gadający
przez telefon, zmieniający utwór w smartfonie, palący papierosa, spieszący się do
Tesco, bo zaraz zamykają. Całkiem możliwe, że będzie pijany. Albo skacowany po
wczoraj. W przytaczanie statystyk dotyczących pijaństwa już nie będę się bawił
– dobrze je znacie.
Kiedyś z koleżanką biegłem na spotkanie Night Runners. Nie
podnosząc wzroku z chodnika wbiegła na przejście dla pieszych. Na całe
szczęście nic akurat nic nie nadjeżdżało. Spytałem ją, dlaczego nawet nie
spojrzała w bok. Odpowiedziała, że przecież na pasach ma pierwszeństwo. No i ma
rację. I leżąc miesiącami w szpitalu mogłaby sobie bez końca powtarzać:
„przecież miałam pierwszeństwo… Przecież miałam pierwszeństwo…”
Wszystko, co najgorsze zdarza się, gdy ululany Biegacz spotka
się z ululanym kierowcą. Suma tych dwóch osobowości to gotowy wzór na tragedię.
Słowa „wypadek” i „przypadek” ładnie się ze sobą rymują.
Wypadki nie zdarzają się wtedy, gdy jesteśmy na nie przygotowani. Wypadki są
przypadkowe. Przytrafiają się wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy.
Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że wbiegając na zielonym
świetle na przejście dla pieszych trafimy na kierowcę, który spojrzał tylko
kątem oka na zieloną strzałkę, a następnie błyskawicznie przeniósł wzrok na
lewą stronę, żeby sprawdzić, czy nic nie nadjeżdża? Załóżmy, że jeden na
tysiąc. Małe, nie? Ale oznacza to, że jeśli biegamy trzy razy w tygodniu, a
podczas każdego wybiegania pokonujemy pięć razy skrzyżowanie ze światłami, to w
czasie najbliższych piętnastu miesięcy staniemy się ofiarami wypadku. Wyobraźcie sobie: biegacz poruszający
się w tempie 6min/km biegnie z prędkością 10km/h. Wbiega pod samochód jadący z
prędkością 30 km/h. Co wyniknie z takiego zderzenia? Przypomnijcie sobie
przykre doświadczenie ze swojego życia. Złamaną rękę, skręconą kostkę albo
otrzymanie ciosu w czasie szkolnej bójki. Pomnóżcie to razy dziesięć. Co
czujecie? Wyobraźnia pracuje?
Biegacz – nawet, jeśli ma świętą rację, nawet, jeśli stoi za
nim prawo i nawet, jeśli po wypadku dostanie duże odszkodowanie – zawsze stoi
na straconej pozycji. Nie zatrzymają go pasy, siły uderzenia nie wezmą na
siebie poduszki powietrzne. Stanie się tylko workiem mięsa z olbrzymią
prędkością rzuconym o asfalt. Niczym więcej.
Co zrobić, żeby biegać i przeżyć?
Nikomu nie ufać. Nie ufać prawu, nie ufać kierowcom, nie ufać
innym biegaczom. Podnieść głowę, wyjąć muzę z uszu i skupiać się. Ze
słuchawkami na uszach nie usłyszycie klaksonu, pisku opon, ryku silnika. Jeśli
biegniecie po zmroku w parku, to nie usłyszycie zbliżającego się napastnika.
Nie będziecie mieli ani ułamka sekundy, żeby wydać z siebie choćby cichy pisk.
Rozglądajcie się. Każde skrzyżowanie musi być analizowane na
nowo. Każde skrzyżowanie, każdy manewr, to zupełnie nowa historia. Niczego nie
robić na pamięć. Każde sytuacja drogowa musi być rozpatrywana od nowa, z
trzeźwym umysłem. Fakt, że uważnie przebiegliśmy poprzednie dziesięć skrzyżowań
w żaden sposób nie usprawiedliwia tego, że olejemy wbiegnięcie na jedenaste.
Gdy zbliżamy się do skrzyżowania, musimy się rozejrzeć.
Jedzie samochód? Nawiążcie kontakt wzrokowy z kierowcą. Upewnijcie się, że Was
widzi, że zaczyna hamować. Przed pasami zwolnijcie. Miejcie zawsze parę metrów
przestrzeni, by – w razie konieczności – mieć, gdzie wyhamować. W każdej chwili
musicie być gotowi do zatrzymania się.
Jeśli biegniecie w grupie, nie ufajcie tym, którzy biegną
przed Wami. Znam to z doświadczenia. Oni nie myślą o grupie. Oni ledwo myślą o
sobie. Pierwszy wbiega na zielonym, drugi i trzeci na migającym zielonym. Ty
wbiegniesz już na czerwonym. Bieganie w grupie otumania, podświadomie
zakładamy, że w grupie nic nam nie grozi, że jak pierwszemu się udało, to uda
się każdemu następnemu. Zwalniamy się z odpowiedzialności, przestajemy być
czujni, nie czujemy konieczności rozejrzenia się. A prawda jest taka, że druga
osoba jest 10% mniej czujna niż pierwsza. Trzecia 10% mniej czujna niż druga. I
tak dalej. Prosta kalkulacja, trochę
wyobraźni i pojawia się prosty wniosek: ostatnia osoba w grupie kompletnie
nie zdaje sobie sprawy, że wbiega na ulicę.
No i na koniec: świećcie się! Macie się świecić jak pieprzone
choinki. Jak dom Griswoldów. Większość ciuchów i butów biegowych ma elementy
odblaskowe – upewnijcie się, że Wasze również. Na spotkaniach Night Runners
dostajecie od koordynatorów odblaski, które można zaczepić na ramieniu bądź
kostce. W sklepach można też za kilkanaście złotych dostać opaski z migającymi
diodami.
|
Aga - warszawska Night Runnerka, autorka bloga Run&Fun |
I tyle. Używajcie
wyobraźni. Żadna filozofia.
Mam nadzieję, że na kolejnym spotkaniu biegowym znowu
zobaczymy się w dobrym zdrowiu i w pełnym składzie.
Kocham wszystkich Biegaczy.
Na zawsze Wasz