Niedzielny poranek, tłoczno w tramwaju jadącym do
centrum. Rzut oka w bok i uśmiech nieznajomego, błysk w oku, które
prowadzi mój wzrok w kierunku białego worka, takiego samego jak mój. Odpowiedziałam
uśmiechem: porozumienie bez słów. Wysiądziemy na tym samym przystanku,
pójdziemy w tym samym kierunku, ale pewnie się nie spotkamy w tłumie prawie
czterech tysięcy osób, w wąsko zakreślonych białą taśmą blokach startowych.
Myśl o „godzinie zero” wywołała zastrzyk adrenaliny.
To nie będzie mój pierwszy start w zorganizowanym biegu, to nie będzie mój
pierwszy przebiegnęty dystans półmaratonu...ale będzie to wyjątkowe
doświadczenie pod kilkoma względami, z istnienia których w tamtej chwili, idąc
w niewyraźnym i wilgotnym powietrzu – nie zdawałam sobie sprawy.
Spotkaliśmy się w
Non Iron niewielkim klimatycznym pubie, zlokalizowanym niemal przy Rynku, który – dzięki
swojej Właścicielce – stał się na ten dzień „szatnią” grupy Pozytywnie Zakręconych
Fanatyków Biegania, czyli krakowskiego oddziału Night Runners.
Herbata - jeszcze w wersji oficjalnej z sokiem, napoje dodające energii,
banany, żurawina i czekolada, pospieszna
zmiana stroju na biegowy, kolejka do toalety, gęstniejący wewnątrz
lokalu tłumek Osób w Charakterystycznych Koszuklach
i wspólne fotosesje: tradycyjnie już, jak przed kazdym startem, przed każdym z
dwóch cotygodniowych spotkań.
I również – jak przed każdym wspólnym biegiem – rozgrzewka.
Justyna i tym razem
zrobiła to bardzo profesjonalnie: tak, że część niestowarzyszonych w NR
biegaczy potraktowała ją jak dedykowaną właśnie dla nich;) Z wysokości marmurowej ławki, w miejscu, gdzie zwykle parkują w Rynku
dorożki – Trenerka Trzcionka wydając donośnym głosem
polecenia, poprawiła znacznie krążenie
w zamarzających dłoniach i stopach.
Justyna:
Warto urwać się ze swoich ulubionych zajęć na studiach, warto
nie wypić swojej ulubionej porannej kawy, warto wstać zaraz po wschodzie
słońca. Wszystko po to, aby to przeżyć. Po to, by przebiec swój pierwszy
półmaraton.
Kraków spowity mgłą (darujmy sobie smog), nieco chłodny i rześki. Podekscytowani
amatorzy biegania przygotowujący się do startu, depozyt, banany, żele, ostatni
łyk wody…
Czas na rozgrzewkę. Ku mojemu zaskoczeniu dołączyło do niej spore grono
biegaczy na Rynku Głównym w Krakowie. [bliss & glory :D]
Ekipa Night Runners była zacnie spora - dzięki koszulkom byliśmy łatwo
rozpoznawalni i kojarzeni z grupą “nocnych biegaczy w żółtych wdziankach”.
Podczas samego biegu masz w głowie wiele myśli. Miesza się temat niedzielnego
obiadu z następnym planowanym biegiem i podsumowaniem swoich dotychczasowych
osiągnięć. Po roku biegania przebiec półmaraton! Nawet by mi się to nie śniło,
a sny potrafię mieć wszelakie.
A cała przygoda z Night Runners zaczęła się 17 lutego 2014 roku. Pamiętam
jak dziś, dzień wcześniej kupiłam swoje nowe Asicsy i chciałam je przetestować.
Obecnie nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez NR. Bo to nie tylko bieganie
jako trening, nie tylko odpowiedzialność bycia koordynatorem, ale też piękne
przyjaźnie z nadzieją na całe życie. Teraz tworzymy świetny team, co można
zobaczyć na zawodach - w tym przypadku na krakowskim Półmaratonie.
A co, gdy już biegniesz? Trasa wiedzie między innymi przez moje ukochane
Stare Miasto. To cudowne znaleźć się w ulubionych miejscach przebierając
nogami! Podczas biegu pokazujesz swój prawdziwy temperament. Biegniesz dla
wyniku czy dla zabawy? Motywów jest wiele ale każdy z nich jest dla ciebie
najważniejszy - bo robisz coś dla siebie. Bo pokonujesz swoje słabości. Nie rób
tego na pokaz, żyj w zgodzie ze sobą. Bo na tym polega pasja. Spełniaj się.
Nieważne jak, ale bądź szczęśliwy.
Już na Alejach i Plantach można było spotkać pierwszych kibicujących
znajomych. Punkty które najbardziej zapadły mi w pamięć to 10km na Rondzie (Na
10 km nawet banany smakują inaczej! :D), 15stka na Rynku Głównym i pan
komentator wołający “Trzcionkaaaa jedziesz” … uśmiech sam namalował się na
twarzy! Potem 19stka - czuć było lekkie zmęczenie, trochę chłodu w stawach. Ale
gdy widzisz to magiczne 20 wymalowane na asfalcie...myślisz - serio! biegnę swój
pierwszy w życiu półmaraton. Biegniesz!!!
Radość po przebiegnięciu linii mety zdecydowanie nie jest możliwa do
opisania słowami. To się czuje… I to takie uczucie, gdy zupełnie nie
wiesz co powiedzieć, uśmiech nie znika z twarzy, a serce jest tak radosne! To
takie uczucie że masz ochotę wyściskać wszystkich swoich najbliższych i
wykrzyczeć całemu światu jak jest wspaniale. Łzy nie są objawem bólu - to
oznaka radości, niesamowitych emocji towarzyszących podczas całego biegu. I ta
chwila gdy medal zawieszony na szyi ciągnie do przodu, a koc termiczny otula
jak miękka puchowa kołdra.
I nagle pojawia się ta żółta ekipa w koszulkach z biegnącym księżycowym
ludzikiem. Czy można chcieć więcej?
Sam moment startu faktycznie dla każdego z nas był czymś innym: debiutem,
sprawdzeniem formy, rozrywką, aktywnym spędzeniem czasu z przyjaciółmi. Dla
wszystkich – walką z samym sobą, z własnymi słabościami, autorywalizacją
z poprzednim wynikiem. W każdej głowie inne myśli, inne uczucia, ale w sumie
podobne, krążące wokół mety, i jasno określone pragnienie: ukończyć bieg.
Start to euforia,
uwolnienie endorfin
... potem przychodzi kalkulacja,
obliczanie sił, wsłuchiwanie się we własny oddech,
a jeszcze później, gdy nogi już niosą same - coraz bardziej zaczyna liczyć się
psychika, która – szczególnie u początkujących biegaczy – może wygrać z ciałem.
Wtedy tak bardzo ważni na trasie stają się ci, który potrafią ponownie
zagotować krew w żyłach, zmotywować i pomóc wygrać ;)
Podczas Pierwszego Krakowskiego Półmaratonu Królewskiego - spontanicznie
Pacemakerem został
Dawid:
Polska przeżywa rewolucję
biegową, Cracovia Półmaraton jest tego dobrym przykładem. Za oknem 3 stopnie, a
na starcie jakieś 4 tysiące rozgrzanych biegaczy. Nikt nie narzeka, jest zimno,
ale w powietrzu wisi zapowiedź kolejnej „życiówki”. Warunki idealne, wiatru
zero, a i nikt nie będzie miał wymówki, że się znowu przegrzał.
Tak powinien myśleć każdy biegacz. W
końcu każdy z nas biega by się sprawdzić. Kobiety częściej robią to dla
zdrowia, ogólnej formy, faceci natomiast, aż kipią chęcią rywalizacji. Jeśli
nie ze znajomymi, to na pewno z samym sobą. Ja jednak dzisiaj jestem inny, tym
razem nie chcę być „tym” facetem.
Po bolesnym sezonie maratońskim,
kilku prognozowanych kontuzjach, tym razem chcę wystartować inaczej. Dla
zabawy, pobiec w grupie.
Plan jest prosty. Na starcie
ustawiam się tam gdzie „nas” (NR) jest najwięcej. Nie ma znaczenia czas, nie ma
znaczenia miejsce. Są natomiast ONI. W większości debiutanci, jeszcze
niewiedzący, na co się porywają. Dla NICH to będzie najdłuższy bieg, jaki
wykonali. Optymizm wymalowany na twarzach, pełen spokój –jeszcze nie wiedzą, że
bieganie czasem boli. Dla niektórych to będzie bolesna lekcja – dobra lekcja.
Dlatego właśnie chcę być obok,
pamiętam swój pierwszy raz, pamiętam jak porywałem się z motyką na słońce,
próbując dystansów jeszcze nieznanych. Wtedy byłem sam, bez
doświadczenia, bez świadomości tego, co mnie czeka i pamiętam jak bardzo
chciałem, żeby ktoś był obok. Ktoś, kto wiedział, co mi dolega i czego
potrzebuję, a potrzebuję jak każdy – niewiele.
Podaj czasem komuś pomocną dłoń,
uśmiechnij się, powiedz że dobrze wygląda. Pokaż, że to wszystko jest świetną
zabawą, a w kryzysowym momencie kopnij w tyłek, opiernicz czy rozzłość, byle by
na chwilę odwrócić uwagę od biegu. Zrób z siebie głupka, albo poderwij kibiców.
Nigdy jeszcze nie biegłem na
totalnym luzie. Nigdy też nie biegłem pod prąd, ani tyłem. Tym razem natomiast
mogłem, byłem ciekaw co się dzieje u NASZYCH dwieście metrów wcześniej - biegłem
zobaczyć. Chciałem wiedzieć, co się dzieje z przodu, to leciałem zobaczyć.
Wyśledziłem znajomych kibiców, to przystanąłem pogadać. Działo się wiele, było
nas wielu, a ja miałem przywilej część z NAS obserwować. Starałem się być
wszędzie, ale udało mi się to tylko w granicach rozsądku J
Wspólnie biegamy od stycznia, wtedy
się poznaliśmy, zaczęliśmy ze sobą spędzać czas, razem się rozwijaliśmy i
uczyliśmy od siebie. Z częścią biegałem na maratonie, z częścią wcześniej
widziałem się na biegach, a z częścią biegałem na marszobiegu, teraz natomiast
pierwszy raz miałem okazję zobaczyć jak ONI wszyscy się rozwinęli. Jak odnoszą
własne zwycięstwa, jak biją mnie na głowę. Ale ja też wygrałem, bo byłem tuż
obok...
Na metę dotarliśmy
wszyscy, dzieląc się sukcesami swoimi i przyjaciół, z podziwem, zaskoczeniem
gratulując sobie nawzajem. Owinięci w złote pelerynki zapomnieliśmy
o temapraturze, mgle, smogu, o bólu mięsni (ten przypomniał o sobie troche
później...),
o wypoconych litrach wody i izotoniku, o tym, że nie pamietamy sporego wycinka
trasy.
Wtedy własnie przyszła
refleksja, dlaczego właściwie chciałam wystartować. Dla wyniku – tak, dla
udowodnienia sobie, że potrafię pobiec lepiej niż dotychczasowa „życiówka”
- też, dla zobaczenia swojego nazwiska na liście – owszem...
Tym razem wystartowałam
dla bycia RAZEM, dla tej radości skumulowanej gdzieś
w okolicy mostka, która powoduje przyspieszenie na ostatnich kilometrach i ściska
gardło wzruszeniem, dla uścisków od Tych, którzy byli na mecie wcześniej, dla
Tych, na których czekaliśmy w zatłoczonym hallu budynku stadionu, pośród porozrzucanych
plecaków i zdejmowanych ubrań... Później - kolejka po posiłek i herbatę,
wspólne pół godziny przy stole, medale na szyjach i duuużo, dużo zdjęć... I
powrót na Stare Miasto, do Non Iron, gdzie udany dzień zakończył się nie mniej
udanym wieczorem: długimi rozmowami przy grzanym wninie z pomarańczami, z
atmosferą, jaka może powstać
w tym jednym szczególnym przypadku: między sportowcami, którzy na co dzień są
inżynierami, lekarzami, nauczycielami, architektami czy studentami.
Bycie sportowcem to stan umysłu i sposób na życie.
W tekście wystąpili:
- jako Justyna:
Justyna Trzcionka
- jako Dawid:
Dawid Malec
- jako narrator:
Olga Plaze