Poznań Maraton: Okiem Debiutanta

Właściwie to nie wiedziałam czy coś pisać czy nie pisać. Ale napiszę, a może ktoś przeczyta. Jak nie to zostanie ten wpis na pamiątkę. Zatem UDAŁO SIĘ! Zrobiłam to! Przebiegłam królewski dystans 42 195 km - POZNAŃ MARATON!!!.  Ale hola hola, właściwie to, czemu miałam tego nie zrobić?



16 tygodni treningów z grupą Night Runners dały mi pewność siebie, że dam radę.  Mój tato biegowy Tomasz Makowski udostępnił nam plany przygotowane przez Pawła Grzonkę i proszę - oto jestem maratończykiem:) Dziękuję, dziękuję Tomaszu, rodzinko biegowa,  siostro biegowa Ago, Tomaszowi, Januszowi, Andrzejowi, Maciejowi, Natalii. Jakubowi, Tomaszowi, Ani, Karolowi, Mateuszowi  i całej pozostałej zwariowanej grupie biegowej za wiele spędzonych razem kilometrów na treningach. To była sama przyjemność. Dziękuję organizatorom za trasę, bo była dla mnie naprawdę bardzo dobrze przygotowana. Tylko kierowców mi szkoda :). Oczywiście moja osobista rodzina też zasługuje na ogromne podziękowania. Bo to moja córa i maż musieli znosić np. brak wyjazdów w weekendy w ich ulubione miejsca, bo ja musiałam zrobić trening np. 30 km :).
A maraton? To była dopiero zabawa! Tak zabawa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pobiegłam bardzo zachowawczo. Plany oczywiście były ambitne na początku - bo chciałoby się złamać na debiucie 4 h - jak to ja nie dam rady? Choć myśl o tym, że mam biec maraton w tempie półmaratonu lekko mnie przerażała na początku.  W efekcie wielu doświadczeń, które wystąpiły w trakcie trwania treningów początkowe plany musiały zostać odłożone. Zatem tuż przed maratonem zweryfikowałam swoje oczekiwania. Chciałam pobiec na 4:15 za prowadzącymi pacemakerami z balonikami. I tu kolejna niespodzianka - totalne osłabienie tuż przed maratonem. Ciekawe ile osób też się z tym zetknęło. Sobota dosłownie w łóżku i zatem dodatkowa zmiana planu - albo nie biegnę albo biegnę w tempie treningowym. Po negocjacjach z mężem dostałam pozwolenie na bieg :).
Zatem rano w niedzielę 7:30-wyjazd z domku. Strasznie, strasznie się cieszyłam, że spotkam znajome twarze, że będzie zabawa, że będzie się działo.... I tak też się stało.

Jadąc do centrum cały czas się denerwowałam bo mąż jak zwykle się grzebał z wyjazdem i efekt był taki, że do wejścia wschodniego na targach trafiłam o 8:16. Lekkie przerażenie, bo o 8:30 było zdjęcie grupowe Night Runners. Tomasz zawsze o tym pomyśli, aby nas uwiecznić i pozostawić ślad dla potomnych :). Obecność na tym zdjęciu była dla mnie tak ważna jak bieg w samym maratonie. Może wydawać się to absurdalne, ale to nie chodziło o przebiegnięcie jakiegoś maratonu, to chodziło o to, aby być wśród TYCH ludzi i na TYCH ulicach i w TYM mieście. Jeszcze w sobotę leżąc w łóżku mąż agitował mnie abym biegła gdzieś za dwa tygodnie w innym mieście jak się wykuruję. Potraktowałam to jako nietakt :).  Dzięki wsparciu otaczających mnie ludzi trafiłam do depozytów. Ups - nie ma nawet kolejki - ale super. Ludziska widząc mnie jak się spieszę, zabrali ode mnie wszystkie rzeczy, pomogli ulokować torbę w worku. Uff - teraz biegiem na zdjęcie. Przed drzwiami kumulowała się już grupa zielonych night runnerowych ludków. Wiele znajomych i nie znajomych twarzy. Wszyscy podekscytowani. Wypatrzyłam swoich bliskich znajomych, buziole, uściski, przytulasy. To już to już, zaraz będziemy TO robić. Będziemy biec. Wszyscy czekali na sygnał, aby wyjść na oczekiwane zdjęcie. I Natala Siciarz rzuca hasło to chodźmy, idziemy - ale mówi poczekajcie sprawdzę puls - ha 120! Pierwsze uderzenie zimna na zewnątrz całkowicie niewidoczne na naszych twarzach. Ustawiamy się, jakoś automatycznie to wszystko wychodzi. Nie trzeba nikogo o nic prosić. I jest jest nasz Prezes! Robi nam zdjęcie. Ktoś krzyczy chodź do nas, ale jakoś skromnie się nie wpycha do nas. Następnym razem trzeba go zatargać do nas:).


Idziemy na Start. Ustawiłam się za balonikami na czas 4:30, w kurtce, rękawiczkach, zapięta po szyję, bo zimno było okropnie. Dodatkową radość stania w tym miejscu sprawiła mi obecność mojej siostry biegowej Agi i tu też niespodzianka Mateusza :) tylko Andrzej gdzieś mi zginął a miał biec ze mną. On mi się zawsze gdzieś gubi. Niestety straciłam partnera biegowego z półmaratonu Janusza, gdyż on miał mega formę i musiałabym sobie torpedę doczepić gdzieniegdzie, aby biec tak jak on cały ten dystans :) Mega szacun Janusz :).
START o 9.00! Kurczowo trzymałam się "baloników" na 4:30. To ogromna wygoda. Nie musisz pilnować czasu, zastanawiać się jak i gdzie zwolnić, czy przyspieszać. To oni czuwają nad tym całą drogę. Już na początku wiedziałam, że będzie przyjemnie. To tempo dało mi możliwość obserwowania kibiców, ich radości, podziwu na twarzach, entuzjazmu. Nie ukrywam, że zwiedziłam też miasto, oglądałam budynki, okolice:). Po 8 km udało mi się rozebrać i pozostawić kurtkę w rękach kibiców Night Runners. Zawsze, ale to zawsze jak ich z Agą mijałyśmy biegłyśmy szybciej, nawet pod górkę. Ich doping był fantastyczny i naprawdę dawał moc. Już po tym 8 km jakoś biegłyśmy tuż przed "balonikami". Jakoś lepiej się biegło nie mając nikogo przed sobą. Trzykrotnie spotkałam męża, który z obawy o moje zdrowie pilnował mnie. Dwukrotnie udało mi się dać mu buziaka:). Ciepło w serduszku od razu się robiło i dalej do przodu. Nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy minęło 20 km. Pamiętam tylko, że tańczyłam przy kapelach przygrywających nas na trasie, bo energia mnie rozsadzała. I nagle Aga do mnie mówi, patrz to półmetek 21 km - ale jak to, już? Teraz, jak to Aga powiedziała będzie z górki. No i za chwilkę dosłownie było z górki, bo biegliśmy ulicą Baraniaka w dół nad Maltą. Czysta przyjemność. Tu nad Maltą dodatkowa niespodzianka. Mój trener Karol Bodak wypatrzył mnie i przyszedł a właściwie podbiegł się przywitać. Bardzo miłe :).
Wiedziałam, że przede mną górka, bo tam robiłam treningi i trzeba będzie za chwilkę zwolnić. I gdzieś tu na tej górce zgubiłam Agę. Siła wyższa ją wciągnęła do wielkiego TOI TOI - to wiem teraz, ale w trakcie drogi obracałam się za nią aż do ronda Śródki. I tam stwierdziłam, że jej już nie wypatrzę. Domyślałam się, o co "biega", bo sygnalizowała mi potrzeby w trakcie trasy. Zaczęłam się zastanawiać, co mam ze sobą zrobić, bo biegłam już sporo przed balonikami, ale w głowie miałam słowa Krzysia, który opowiadał o swoim błędzie podczas debiutu i przyspieszeniu na 30 km. Zatem spokojnie. Na 30 km byłam umówiona z mężem :) to coś koło ulicy Solnej. Tam też spotkałam Anię Eicke i mocno się uściskałyśmy. Po kontroli męża, uściskach z Anią przyszedł Sołacz. Tam było cudnie. Słoneczko, zieleń, ogrom szczęśliwych kibiców, no i ja też szczęśliwa. I przyszła mi taka myśl przed 32 km, no dobra męża już nie będzie, rozsadza mnie energia to czas na ostatnią szybszą dyszkę. Organizm był do tego przyzwyczajony, bo takie mieliśmy treningi. Czyli np. 15 czy 20 km w wolnym tempie i 10 km w tempie maratonu albo jeszcze szybciej. Bez wahania o kondycję postanowiłam przyspieszyć, na tyle na ile organizm mi pozwalał - około 30 sekund na 1 km.

Pomyślałam, że no przecież trzeba być trochę zmęczonym po tym maratonie, bo jak to będzie wyglądać :). Ogarniało mnie szczęście, szczęście ogromne. Wszystkich wyprzedzałam. Zrozumiałam też, co mówiła mi Aga w trakcie biegu.. zobaczysz po 30 km... będą iść... I szli... Z jednej strony było mi smutno, ale z drugiej strony dodawało mi to sił. Trochę to egoistyczne, ale jaką dało moc! Biegłam, zatem na stadion, bo miało być "fajnie". Ale jak to Tomasz Szwajkowski napisał i Janusz potwierdził, nie było. Zimno wszędzie, cicho wszędzie, co to będzie, co to będzie.... Brrr. Szczerze współczułam stojącym tam wolontariuszom i ochroniarzom. Taki cichy, ciemny, zimy stadion to najsłabszy dla mnie punkt tej imprezy. Więc czym prędzej stamtąd uciekałam na słoneczko. Ale tu już lekko nie było, gdyż na ostatnich KM pojawił się wiaterek - i to prosto w twarz. Ja ci dam pomyślałam, tak prosto w twarz? Nie ma, do przodu. Szybka dyszka bardzo szybko minęła. Tuż przed metą dodatkowa porcja energii - bo tu Kasia Mudrow - dodało mi to dodatkowych skrzydeł i dalej do przodu do przodu wszystkich wyprzedać! Troszkę zmyliły mnie te dodatkowe bramy niby META - bo prawie 3 razy finiszowałam i tylko to mnie zmęczyło na tym królewskim dystansie :).  I mam swój pierwszy medal maratoński - podobno najbrzydszy ze wszystkich, jakie były w poprzednich edycjach, tak twierdzą stali bywalcy tej imprezy, ale dla mnie będzie on najpiękniejszy. Podobno ten "pierwszy raz" długo się pamięta. I niech tak zostanie.
Moc endorfin trzyma mnie do dziś. Wiem, że dla "wyjadaczy" tego dystansu mój czas to spacerek a nie bieg. Ale co tam. Ja miałam swoje 4: 22 czasu tylko dla siebie. Muza w lewym uchu a w prawym otaczający mnie wesoły i radosny świat. Polecam, polecam wszystkim! Ruszyłam z kanapy ponad 2 lata temu. Od 600 morderczych metrów do 42 radosnych kilometrów. Czy czuję się zmęczona? Niestety nie. Pozostało mi tylko zapalenie oskrzeli, ale przejdzie za kilka dni.
Z radością pragnę poinformować, że nie straciłam pewności siebie po 20 km, nie zszedł mi uśmiech z twarzy po 25 km, nie pytałam się siebie, co ja tu robię po 30 km i nie miałam żadnej "ściany" ani na 35 ani na 37 km. Jakby ktoś zapytał czy chcę biec dalej, powiedziałabym a raczej wykrzyczałabym TAK, TAK!
Pewnie inaczej będę twierdzić, jak postawię sobie inny cel np. osiągnięcie określonego czasu. Ale czy muszę? Nie, nie muszę, ale może mieć więcej tego czasu dla siebie niż 4:22 na dłuższą ilość KM? O tak, tak!!! Prezesie, mój tato biegowy, Tomku może jakiś plan na Ultra??? Może znajdzie się ktoś chętny w Night Runners by ze mną potrenować? :)
Za rok na pewno tu wrócę. Organizatorzy naprawdę dobrze się do tego wydarzenia przygotowali. O maratonie już zaczęłam myśleć po półmaratonie w Poznaniu, bo to oni podsycali tą chęć. Informacje w internecie, "fajsie" ciągle mi o tym przypominały. Nie musze chyba pisać, że zapisałam się w dniu otwarcia zapisów :). Wszystko miało swój porządek. Zapowiedź trasy w końcu ukazana trasa, karta startowa, poradnik dla biegacza na dobrze opisanej stronie internetowej, bogata otoczka wystawców targowych. Bardzo chciałam na te Targi iść. Mąż odebrał mój pakiet i był pełen podziwu. Mówił kochanie to wszystko na wypasie, szkoda, że leżysz w łóżku bo bym Ci coś kupił. Brrr - no kupi za rok a co tam. Przyniósł mi pakiet do łóżka.
No śliczny ten worek. Mniam czekoladka, trzeba było zaraz wypróbować. Piwko naturalne jeszcze poczeka, ale soczek od razu skonsumowany. Koszulka na pamiątkę. Jak wyjdę w takiej pobiegać u siebie tu na wsi to wszyscy będą mówić mi dzień dobry. Mam to przetestowane bo w tej po półmaratonie w Poznaniu  też mi mówią :). Zastanawiałam się jak w rzeczywistości będzie mi się biegło po tej trasie, którą oglądałam. Trochę się bałam, bo na video dla mnie tam było ciągle pod górkę. Ale nie odczułam tego, wręcz przeciwnie. To co na półmaratonie biegło się pod górkę teraz biegło się z górki. Ale super. Wielu ludzi zostało zaangażowanych do tego wydarzenia, wolontariusze, ochroniarze.  Patrzałam na ich twarze - no trochę byli zmarznięci :). Im też wypada podziękować. Cieszyły oko punkty odżywcze. Kurczę ta woda z kranu, naprawdę dobra! Pamiętam okolice Malty, po prawej stronie całe stoły w czekoladzie, po lewej pomarańcze. No chciałam się skusić, ale bałam się reakcji organizmu bo ma swoje wymagania.  Cieszyłam się, że organizator tak to wymyślił, że wracałam do punktu z którego startowałam i że byli tu ludzie i wszyscy świętowali uwieńczenie mojego wysiłku razem ze mną :). Dziękuję wszystkim za wszystko!
I w przyszłym roku zamierzam zacytować słowa Kazika: " Mówiłem Ci Lucek ja tu jeszcze wrócę" :)

autor: Agnieszka Król-Krajewska